Był więc retro, zanim retro stało się tendencją numer jeden. W tekstach wpisuje się w wielką historię muzyki rozrywkowej z chęcią, czasem nawet pretensją („Obejmij mnie jak Johnny Cash/Wtedy, gdy straciłem matkę” – śpiewa na nowej płycie). A kiedy w tym retro brakowało materii w postaci wybitnych płyt czy pojedynczych nagrań, obraz amerykańskiego wokalisty i gitarzysty wypełniały nam działania filmowe, reklamowe, celebryckie. „Raise Vibration”, jego jedenasta płyta, nie jest nowym otwarciem, choć wydaje się mocniej zakorzeniona w afroamerykańskich nurtach, a ze swoich licznych patronów autor wybiera częściej Michaela Jacksona – którego duch obecny jest w gładkiej, popowej produkcji, no i w chórkach Jacksona zza grobu słyszalnych w utworze „Low” – niż Jimiego Hendrixa. Jest w tym posunięciu coś naturalnego i momentami nawet zgrabnego, choć zarazem bezczelnie przedwczorajszego.
Lenny Kravitz, Raise Vibration, BMG