Cudzysłów w tytule nowej płyty duetu The Black Keys jest znaczący. Panowie Dan Auerbach i Patrick Carney na tyle znają materię blues-rocka, że szybko z głównych uczestników fali garażowo-rockowej rekonstrukcji – obok Jacka White’a i jego The White Stripes – stali się jej profesorami. A czy profesorom wypada jeszcze w pełni spontanicznie zakrzyknąć to szczeniackie „let’s rock!”, czy może powinni je zgasić autoironią? Seria opartych na chwytliwych riffach utworów eksponujących stylową grę na gitarze Auerbacha dowodzi jednego: amerykański duet jest tak otrzaskany z kliszami starego rocka, że bez trudu potrafi dopisać do jego historii 12 piosenek zszytych z samych klisz tak sprawnie, że prawie nie widać szwów. Z jednej strony mamy tu muzyczny kurs mistrzowski, popis świetnych muzyków prezentujących możliwości brzmieniowe gitary elektrycznej i perkusji, pełen odniesień do twórczości Jimiego Hendrixa, Toma Petty’ego, Beatlesów czy ZZ Top. Nagrany z nieco większą niż wcześniej lekkością, bo zespół przerwał współpracę z producentem Dangerem Mouse’em. Z drugiej jednak – to perfekcja, przy której nikt się nie spocił, nie pozostawiając tu najwyraźniej wielkich emocji.
The Black Keys, „Let’s Rock”, Nonesuch