Oprócz tego, że po domu chodzi w wełnianych skarpetach, niewiele wiemy o jej życiu prywatnym. Za to terroryzuje dziennikarzy, by doszukiwali w jej twórczości głębi. Podobno jednego pismaka podczas wywiadu doprowadziła do płaczu. Gwiazda z pretensjami, czy ekscentryczna artystka bawiąca się schematami popkultury? Zdarzało jej się doić na scenie krowę i jodłować zarazem... Nie mówiąc o tarzaniu się przed kamerami w skórzanym wdzianku. Na scenie obok niej tańczą dziewczyny z frędzlami i mężczyźni z głowami wilków. Jak każda królowa rozrywki przykłada ogromną wagę do oprawy wizualnej swojej muzyki. Obraz jest dla niej wręcz ważniejszy od muzyki. Kocha się stroić, kocha show. Widać to i w ocierających się o spektakl występach scenicznych, i w surrealnych, inspirowanych naturą i motywami mitologicznymi teledyskach. W tekstach, by opisać ludzki charakter i emocje, używa zwierzęcych metafor. Ale plotka głosi, że ponoć panicznie boi się myszy i robaków.
Z jednej strony duet Goldfrapp (bo oprócz wokalistki i "twarzy" zespołu występuje tu, aczkolwiek mocno z tyłu, producent i klawiszowiec Will Gregory) jest niewolnikiem aktualnych trendów, z drugiej wszystko chce zabarwić indywidualnym rysem i nie boi się zmian. Ich pierwsza płyta "Felt Mountain" łączyła rozmach filmowej aury spod znaku Bonda z posmakiem kabaretów Republiki Weimarskiej. Wraz z przebojowymi płytami "Black Cherry" i "Supernature" grupa przemieściła się na wirujące parkiety alternatywnych dyskotek, wzmacniając królującą wówczas modę na odgrzewany glam i synthpop. Alison z femme fatale w stylu Marlene Dietrich przekształciła się w ubranego w lateks, buty na koturnach i pończochy z rybackiej sieci wampa. Wszystko z przekąsem, teatralnym gestem, wystylizowane, wśród szklanych kul, brokatów i plastików.
Nowa płyta "Seventh Tree" to kolejna wolta, wywołany kacem po pląsach w dyskotece powrót do klimatów z pierwszej płyty. Ale także zdrowy rozsądek szermierzy show biznesu - bo cóż się teraz lepiej sprzedaje od nostalgicznego folku? Wokalistka z kobiety fatalnej w skórach i piórach przeistoczyła się w eteryczną nimfę. Opuściła pełne kabaretowego przepychu parkiety i udała się do tajemniczego ogrodu. Towarzysząca premierze sesja zdjęciowa to fotografie szarawe niczym angielska pogoda. Przedstawiają ją w kostiumach sowy i arlekina. I taka jest też muzyka - wyciszona, delikatna i melancholijna. Artyści skupili się na budowaniu nastroju: "Mieliśmy na myśli senną, wiejską atmosferę przesiąkniętą mrokiem. Rozmawialiśmy o bardzo angielskich filmach - mrocznych, czerpiących z pogańskich tradycji, a jednocześnie nasyconych typowo brytyjskim humorem. To połączenie naiwnego angielskiego folkloru z odrobiną horroru i blaskiem kalifornijskiego słońca."
Elektronika schowała się w tle, na przód wysunęły się smyczki, akustyczna gitara, delikatne instrumenty perkusyjne i siedemnastowieczna harfa. Dotychczas ekspansywny śpiew jest wycofany, miękki i refleksyjny. Ociera się o kojarzone z wyspiarskimi wrzosowiskami przestrzenne klimaty. Przywołuje skojarzenia z Kate Bush i Tori Amos. Tylko do tej pierwszej niestety wiele mu brakuje. Płyta hipnotyzuje optymistycznym, przymglonym klimatem, pozwala się rozmarzyć, jest wykonana konsekwentnie i profesjonalnie. Jedna słodka ballada przechodzi płynnie w drugą. I nic więcej. Trochę jesteśmy senni od tego dream popu. Gdzie ta szczypta horroru? Gdzie charakterystyczne dla nowych folkowców autentyczne emocje? Kate Bush śpiewała tak, że źrenice się rozszerzały, a po plecach biegł dreszcz niepokoju. Goldfrapp nagrało uroczą i przyjemną płytę, ale bez charakteru.
Goldfrapp, Seventh Tree, Mute/EMI
- Kup płytę w merlin.pl