Z podziwem obserwuję działalność J.J. Cale’a. Facet niedawno skończył siedemdziesiąt lat, nagrywa i koncertuje od niechcenia, reprezentuje styl daleki od jakiejkolwiek obowiązującej mody, a wciąż tworzy fantastyczną muzykę bardzo wysoko cenioną przez publiczność i krytyków. Ostatnio znowu nadarzyła się okazja, by docenić Cale’a – w końcu lutego do sklepów trafiła jego najnowsza płyta zatytułowana „Roll On”.
Mamy tu tradycyjną Cale’owską mieszankę bluesa, country, jazzu i boogie, ale tym razem nagraną w bardzo oszczędny sposób, gdyż J.J. sam gra prawie na wszystkich instrumentach, wyłączywszy jedynie bębny. Raz pojawia się też Eric Clapton, ale jako uczestnik sesji do poprzedniej płyty „The Road to Escondido”. Zresztą z Claptonem czy bez niego „Roll On” to doskonały zestaw dwunastu piosenek, idealny dla miłośników zrelaksowanego grania. A gitara Cale’a – palce lizać.
J.J. Cale, Roll On, Rounder, 2009