Symfonia na orkiestrę dętą
Marcin Masecki i jego symfonia na orkiestrę dętą
Bartek Chaciński: – Bywałeś już typowany do Paszportu POLITYKI w obu muzycznych kategoriach. Czy ma dla ciebie znaczenie fakt, że ostatecznie dostałeś go w kategorii rozrywkowej, a nie poważnej?
Marcin Masecki: – Nie sprawia mi to wielkiej różnicy. Płyta „Polonezy” nie jest ani muzyką rozrywkową, ani poważną. Z punktu widzenia technicznego jest na niej równie dużo elementów jednej i drugiej. Wrzucanie tego do kategorii muzyka popularna jest ładnym gestem, podoba mi się. Choć gdyby się znalazły w muzyce poważnej, ciekawiej by było dla tego środowiska.
W jaki sposób dzielisz swój czas pomiędzy liczne projekty? Do tych, w których działałeś wcześniej, wracasz później regularnie?
Właściwie intuicyjnie meandruję. I zmienia się to z sezonu na sezon. Zatęskniłem ostatnio za graniem w małym zespole i w interakcji, tak by inspirować siebie nawzajem. Bo od jakiegoś czasu realizuję się raczej w autorskich projektach – gdy mam koncepcję i zapraszam kolegów do zrealizowania jej. Ostatnio albo jestem solistą, albo dyrygentem.
A gdy jakiś projekt prowadzisz – jak grupę Polonezy, którą widzieliśmy na scenie w trakcie wręczania Paszportów – wymaga to innego poziomu koncentracji, niż gdy grasz solo?
Jest podobnie. Choć dyrygentura, z którą ostatnio romansuję, przynosi tę trudność, że nie można w żadnym momencie odpuścić, jesteś cały czas odpowiedzialny za wszystkich. Wymaga to koncentracji innego rodzaju: jeśli sobie odpuścisz na chwilę, sypie się cała struktura. Gdy gram solo – nawet trudny materiał – są momenty, choćby kilkusekundowe, kiedy mogę się zrelaksować.
Z czego ta różnica wynika?
Jako dyrygent jesteś dla muzyków barometrem tego, co się dzieje.