Z dzisiejszej perspektywy lata 90. wydają się czasem entuzjazmu, ale i dzikiego rynku wydawniczego. „Trzeba zatrzasnąć drzwiczki z tektury i otworzyć okno,/otworzyć okno i przewietrzyć pokój” – pisał w 1988 r. Marcin Świetlicki, którego wiersz „Dla Jana Polkowskiego” stał się znakiem buntu przeciw politycznie zaangażowanej literaturze lat 80. i symbolicznym początkiem nowej poezji. Pojawiło się mnóstwo tłumaczeń literatury zachodniej, zalała nas literatura popularna, a także wydania polskich pisarzy emigracyjnych. Entuzjazm brał się stąd, że czekaliśmy na przełom. Po 1989 r. miało nastać co najmniej nowe dwudziestolecie międzywojenne, czekano na eksplozję arcydzieł, na nowego Schulza i Gombrowicza.
W 1990 r. Jan Błoński pisał, że „nie ma dziś pilniejszego zadania niż wyszukiwanie, publikowanie, wspomaganie ludzi młodych i – miejmy nadzieję – nowych naprawdę”. I rzeczywiście ci wyczekiwani nowi się pojawili, zarówno w poezji, jak i w prozie.
Natomiast nowego „Przedwiośnia”, czyli wielkiej powieści o przełomie, nie było. Za to do rangi ważnej literatury urastały książki takie jak „Panna Nikt” Tomka Tryzny. Lata 90. rozpoczęły się wielkim świętem literatury: wyszły z podziemia lub powstały nowe pisma („Ex Libris”, „bruLion”, „Nowy Nurt”, „Czas Kultury”, dodatki literackie do gazet codziennych i tygodników), gdzie w formie sążnistych esejów debatowano o literaturze. Literatura zajmowała wiele miejsca we wszystkich mediach. Nowa Polska zaczęła się od zaniku centrali – rozproszenia, wielu obiegów kultury i wielu hierarchii.
Koniunktura nie trwała jednak długo. Miejsca, w których pisało się o literaturze, powoli znikały, eseje zamieniały się w noty, literatura powoli przesuwała się na margines.