W dramatach Iwana Wyrypajewa, najczęściej wystawianego na świecie rosyjskiego dramaturga młodego pokolenia, okrucieństwo, wulgaryzmy i ironia sąsiadują z metafizyką i myślą teologiczną prawosławia, jakby Quentin Tarantino podawał rękę Andriejowi Tarkowskiemu. Tak też jest w „Lipcu” wyreżyserowanym przez autora w warszawskim Teatrze Na Woli. W warstwie fabularnej jest to historia ostatnich lat życia mordercy i ludożercy, którego marzeniem było dostać się do smoleńskiego psychiatryka. W warstwie głębszej jest to droga duszy ludzkiej od upadku, przez miłość, do oświecenia i zbawienia. Głównym bohaterem twórczości Wyrypajewa jest tekst wygłaszany przez aktora. „Lipiec” został napisany jako partytura dla aktorki. W warszawskiej inscenizacji wykonuje ją Karolina Gruszka. Na scenie jest ich troje: Gruszka, mikrofon na statywie i tekst. Aktorka dzieli go na kadencje, zmienia ton głosu, intonację, tempo, część wygłasza na granicy śpiewu, część melorecytuje. Przygląda się z uwagą każdemu wypowiadanemu słowu, bawi zdaniami, to dystansuje się od opowieści, to z nią zespala, odpycha ją i przyciąga. To rodzaj występu, który przyrównać można do koncertu jednej z diw jazzu z lat 50. (do tego okresu nawiązuje estetyka spektaklu), uwodzącej publiczność mrocznymi historiami o szalonych, nieokiełznanych namiętnościach. Dotąd Karolina Gruszka grała głównie młodością, świeżością i urodą. Ten spektakl zrobił z niej aktorkę.