Podczas gdy inne teatry komercyjne przyciągają widzów angielskimi i francuskimi farsami, Krystyna Janda w swoim warszawskim Teatrze Polonia wytrwale stawia na polską klasykę komediową. Najpierw sama wyreżyserowała „Grube ryby” Michała Bałuckiego, teraz zaś roztoczyła opiekę artystyczną nad pracą reżyserską Józefa Opalskiego i Anny Polony, którzy wystawili „Pana Jowialskiego” Aleksandra Fredry.
Jednak o ile pierwsze przedstawienie kontynuowało najlepsze tradycje klasycznych inscenizacji ze złotej setki Teatru Telewizji, o tyle drugie jest jej zaprzeczeniem. Zamiast inteligentnej gry z naiwną fabułką XIX-wiecznej komedii, kręcącą się wokół zalotów i dojrzewania miłości pary młodych bohaterów oraz eleganckiego poczucia humoru, mamy grubą kreską rysowane postacie, farsowe chwyty i pieprzne aluzje.
Najznośniej wypada w tej konwencji dysponujący naturalną vis comica Wojciech Malajkat, grający Szambelana – safandułowatego ornitologa, który spod opiekuńczych rąk rodziców przechodzi pod pantofel sierioznej żony (Krystyna Janda). Najsłabiej – Marian Opania i Anna Polony w rolach państwa Jowialskich: rozchichotanych, rozszczebiotanych, stale w podskokach i pląsach.
Bardziej wybrednemu widzowi pozostaje piękny język Fredry. No i może jeszcze nieoczekiwanie ironiczna puenta.