Był Tell, nie ma Tella
Recenzja spektaklu: „Wilhelm Tell”, reż. David Pountney
Ostatnia opera, jaką autor „Cyrulika sewilskiego” napisał w życiu, otwiera nowe ścieżki w tym gatunku i szkoda, że po niej przestał w nim tworzyć. Emocje, zmysł dramaturgiczny, a zarazem wirtuozowskie wymagania tego dzieła sprawiają, że jest zarazem wdzięcznym i niezmiernie trudnym obiektem do wystawiania. W Polsce powojennej pojawia się na scenie warszawskiej po raz pierwszy dzięki Davidowi Pountneyowi, reżyserowi od kilku lat zaprzyjaźnionemu z Polską (wystawiał m.in. „Króla Rogera” Karola Szymanowskiego oraz dwie opery Mieczysława Weinberga), obecnie dyrektorowi opery w walijskim Cardiff; tam też inscenizacja ujrzała w zeszłym roku światło dzienne, ale z zupełnie innymi solistami. O ile samo wystawienie, w którym zasadniczą rolę grają ogromne plansze z rusztowaniami i długi stół, nie jest specjalnie atrakcyjne, o tyle kilka głosów w międzynarodowej obsadzie jest interesujących.
Gioachino Rossini, Wilhelm Tell, reż. David Pountney, Opera Narodowa