Pierwsza w historii polskiego teatru inscenizacja „Dziadów” Adama Mickiewicza bez skrótów rozpoczęła się w południe, a zakończyła długą i w pełni zasłużoną owacją na stojąco ponad 14 godzin później, o 2.30 nad ranem. Po każdej z siedmiu przerw niemal komplet widzów karnie wracał na swoje miejsca, by oglądać kolejne części, z których I, II, IV i poemat „Upiór” miały premierę dwa lata temu, część III – przed rokiem. Pokazane razem i uzupełnione o rzadko wykorzystywane przez teatr reportersko-publicystyczne, opisujące carską Rosję ustępy do części III, wiersz „Do przyjaciół Moskali” oraz nigdy niegrane Mickiewiczowskie objaśnienia co trudniejszych terminów udowadniają, jak wspaniałym, bogatym – językowo i treściowo – niejednorodnym i porywającym utworem jest to, co zwykle kojarzymy ze szkolną lekturą.
Plakat do spektaklu przywołuje warszawską inscenizację Kazimierza Dejmka z 1967 r. Słynną, bo zdjęcie jej z afisza przez komunistyczne władze wywołało studenckie protesty i stało się początkiem wydarzeń Marca ’68. To z jednej strony przypomnienie, jak ważnym w polskiej historii utworem są Mickiewiczowskie „Dziady” (oraz włączenie wrocławskiego spektaklu w ciąg historycznych inscenizacji dramatu), z drugiej zaś nieco ironiczne zwrócenie uwagi, że dzieło wieszcza zwykle było wykorzystywane do opowieści o współczesności, wyciągano wątki rezonujące z aktualną sytuacją, resztę pomijając.
Adam Mickiewicz, Dziady, reż. Michał Zadara, Teatr Polski we Wrocławiu