Premiera „Wyzwolenia” w Studio odbyła się krótko po pokazach słynnej na cały kraj „Klątwy” w reż. Olivera Frljicia i wielu zastanawiało się, czy Krzysztof Garbaczewski swoim odczytaniem Wyspiańskiego będzie rywalizował z Chorwatem. Szczęśliwie poszedł inną drogą, co nie znaczy, że jego „Wyzwolenie”, trzymające się generalnie oryginalnego tekstu, nie jest wyzwaniem. Największe stanowi około 50-minutowy monolog Anny Paruszyńskiej – postać o wyglądzie nastolatki, w podpiętych do laptopa słuchawkach, wygłasza w manierze wiecowej słowa Konrada ze scen z Maskami. To dialog z romantycznymi mitami, Polską Chrystusową, ale też dowód na to, jak są silne i zaraźliwe: polska krew, naród, apoteoza figury samotnego lidera, artysty, wszechwiedzącego, pełnego pychy, autorytarnego. Konradami są tu wszyscy aktorzy i każdy stara się wyzwolić do życia tu i teraz, a nie w mrokach przeszłości. Wspólnie budują z szarych kartonowych pudeł i wykrzykują hasła definiujące rzeczywiste problemy, jak „służba zdrowia dla wszystkich” czy „wolni od smogu”. Drugi (krótszy i dopisany czwartemu wieszczowi) monolog wygłasza w spektaklu... barman z Planu B (Robert Wasiewicz) – znękanym życiem gościom oferuje drinki i kurs Uberem na San Escobar. Symbolem myślenia o wolnym kraju są w prowokacyjnie dowcipnym spektaklu Garbaczewskiego także... warzywa. Pory, selery, buraki czy kapusta w kontekście wielkich słów o narodzie i artyście działają naprawdę odświeżająco. To budulec zdrowego, wolnego kraju, podobnie jak rozlewana w finale woda mineralna.
Stanisław Wyspiański, Wyzwolenie, reż. Krzysztof Garbaczewski, Studio Teatrgaleria w Warszawie