Kram z (nie)starociami
Recenzja spektaklu: „Kram z piosenkami”, reż. Cezary Tomaszewski
Cezary Tomaszewski, nominowany do Paszportu POLITYKI za ubiegłoroczne produkcje – „Cezary idzie na wojnę” i „Gdyby Pina nie paliła, to by żyła” – zakończył rok, mierząc się z „Kramem z piosenkami”, zebranym i opracowanym przez Leona Schillera wyborem utworów śpiewanych po dworach, na mieszczańskich rautach albo w spelunkach, gdzie przesiadywało drobnomieszczaństwo czy cyganeria. Bardziej (jak „Kurdesz” czy „Oleandry”) i mniej znane (jak rzewna „Mojej peleryny nie chcą już w lombardzie”) umieszcza we współczesnym kontekście – polskich sporów ideologicznych i warszawskiego Teatru Powszechnego, w którym spektakl jest grany. Część piosenek usłyszymy na przykład podczas obrad Kongresu Przeszłości Kultury, co jest ironicznym komentarzem i do nastawionej na czczenie tradycji polityki kulturalnej PiS, i do niedawnego, zorganizowanego w Powszechnym Forum Przyszłości Kultury.
Aktorzy robią cuda, by nie zaśpiewać piosenek „po prostu” ani też nie wyśmiać wprost ich staroświecczyzny czy politycznej niepoprawności (seksizm, mizoginizm). Budują po kilka pięter dystansu, odgrywają wokół nich zagadkowe, długie etiudy, chowając się za instrumentami, kwiatami doniczkowymi albo… brzuchem. Na scenę zaproszona zostaje trójka widzów-niewidzów, by podważona mogła zostać przy okazji modna idea partycypacji. Na bis (o który sami proszą) aktorzy śpiewają aktualnie dziś pobrzmiewającą piosenkę o dobrym ludzie i złych burżujach – dopisaną w 1949 r. jako serwitut dla ówczesnej komunistycznej władzy. Do końca nie pozwalając zapomnieć, jak bardzo są wieloznaczni, nieprzypisywalni do żadnej opcji ideologicznej, niezależni. Świetni i czarujący, ale czasem przy tym także męczący.
Kram z piosenkami Leona Schillera, reż. Cezary Tomaszewski, Teatr Powszechny w Warszawie