Minimalistyczna Bolena
Recenzja spektaklu: „Anna Bolena”, reż. Magdalena Łazarkiewicz
Reżyserka filmowa nie po raz pierwszy trafiła do opery: 15 lat temu wyreżyserowała „Rycerskość wieśniaczą” Pietra Mascagniego w Teatrze Wielkim w Łodzi. Obecna premiera również powstała w koprodukcji z łódzkim teatrem (który już zresztą wystawiał to dzieło pięć lat temu, w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego), ale odbyła się na scenie krakowskiej. Główna gwiazda drugiej obsady (którą obejrzałam) Karina Skrzeszewska, występująca w roli tytułowej (śpiewała również w realizacji łódzkiej), pokazała, że jest jedną z nielicznych w Polsce śpiewaczek zdolnych do kreowania efektownych ról belcantowych, podpartych również prezencją i aktorstwem. Gra dumną królową Anglii, nieszczęsną drugą żonę Henryka VIII, straconą na skutek niesłusznego oskarżenia o zdradę. Jej rywalka, której istnienie w rzeczywistości było przyczyną tego oskarżenia, czyli kolejna żona Henryka Jane Seymour, jest tu postacią rozdzieraną przez sprzeczne uczucia: miłości do niego i litości dla Anny; efektownie pokazuje ten splot uczuć Karolina Sikora. Role męskie są tu mniej efektowne – kobiety dominują. Łazarkiewicz w swej inscenizacji zastosowała najprostsze środki, rzecz rozgrywa się w ascetycznych wnętrzach, na które od czasu do czasu rzucane są niezbyt nachalne projekcje. Dobrą stroną tej realizacji jest nieinwazyjność; dzięki niej można lepiej skupić się na muzyce.
Gaetano Donizetti, Anna Bolena, reż. Magdalena Łazarkiewicz, Opera Krakowska