Kucanie na kurhanie
Recenzja spektaklu: „Wiedźmin. Turbolechita”, reż. Piotr Sieklucki
Z prawej słowiańska, swojska wersja ringu – z ziemią i słomą, z lewej Wiedźmin, nawiedzany cyklicznie przez wyśpiewującego rzewne pieśni (m.in. Kultu) reżysera Piotra Siekluckiego i okazjonalnie przez Conana już nie Barbarzyńcę (tylko postępowego Skandynawa), Dilberta – kapitalistę kolonizatora ze szkoły chicagowskiej oraz malowniczych przedstawicieli sąsiedniej Elbonii – jeszcze na kolanach, ale z szeroko zakrojonymi planami powstania. Spektaklowi Siekluckiego bliżej do kabaretu niż teatru, a występ Juliusza Chrząstowskiego w roli tytułowej to stand-up na typowe dla Ziemowita Szczerka tematy. Polskie kompleksy i bajdy o mocarstwowości. Polskość na wschód od Zachodu i na zachód od Wschodu. Retoryka: Wielka Lechia, „kniaź kuca na kurhanie” i buńczuczne plany wojny ze wszystkimi, z Mordorem (Rosja), Śródziemiem (Unia Europejska), a nawet Dilbertem (USA) kontra rzeczywistość: „państwo na telefon” dla administracji Donalda Trumpa itd. Momentami bywa zabawnie, a Chrząstowski wydaje się stworzony do zagrania przaśnej wersji Wiedźmina. Jednak tekstu wystarcza na pół godziny, reszta to charyzma aktora krakowskiego Starego Teatru, powtórki i przeciąganie.
Ziemowit Szczerek, Wiedźmin. Turbolechita, reż. Piotr Sieklucki, Teatr Nowy Proxima w Krakowie