Teatr

Bowie epoki lockdownu

Recenzja spektaklu: „Lazarus”, reż. Jan Klata

„Lazarus”, reż. Jan Klata „Lazarus”, reż. Jan Klata Krzysztof Kaniewski / Reporter
Całość jest perfekcyjnie zrealizowanym popowym show, melancholijnym, egzystencjalnym i podszytym biblijną historią o zbawieniu.

„Lazarus”, obok płyty „Blackstar”, ostatnie przed śmiercią dzieło Davida Bowiego to 18 piosenek artysty, połączonych osobą głównego bohatera i dość luźną historią. Po premierze w grudniu 2015 r. (miesiąc później Bowie zmarł) amerykańscy krytycy narzekali na pretensjonalność tekstu autorstwa irlandzkiego dramatopisarza Endy Walsha, na migotliwość historii i bohaterów. W inscenizacji Klaty, od zawsze zafascynowanego amerykańską popkulturą i potrafiącego nią kuglować, mielizny tekstu nie rażą. Z bohaterem Marcina Czarnika – kosmitą, który w filmie Nicolasa Roega z 1976 r. „spadł na Ziemię” (grał go Bowie), przesiąkł ziemską cywilizacją w najgorszym, wilczo-kapitalistycznym wydaniu i od tej pory wegetuje w swoistym lockdownie, zawieszony między życiem a śmiercią, nawiedzany przez wytwory swojej głowy – nietrudno się utożsamić.

David Bowie, Enda Walsh, Lazarus, reż. Jan Klata, Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu

Polityka 41.2020 (3282) z dnia 06.10.2020; Afisz. Premiery; s. 72
Oryginalny tytuł tekstu: "Bowie epoki lockdownu"
Reklama