Spektakl Jarosława Murawskiego i Marcina Libera nie jest długi, a jednak zmieściło się w nim kilka opowieści. Niestety żadna z nich nie wybrzmiewa do końca, a twórcy gubią się w intencjach. W przedpremierowych zapowiedziach na pierwszy plan wybijał się wątek edukacyjny – nie znamy słowiańskiej mitologii, więc twórcy w Gnieźnie, gdzie przyjętym przez Mieszka I chrztem ją zabiliśmy, nam ją opowiedzą. I czynią to – dosłownie – w pierwszej części spektaklu. W drugiej jednak okazuje się, że nie do końca wiadomo po co, bo pogaństwo jest podobne do chrześcijaństwa, w centrum też stoi męski bóg, system jest patriarchalny i hierarchiczny, a mrzonki o Wielkiej Lechii są równie niebezpieczne, co o Polsce Chrystusie narodów. Mieszko I, zmieniając wiarę, najbardziej żałuje konieczności zamiany wielożeństwa na małżeństwo z brodatą i wyniosłą Dobrawą (Wojciech Siedlecki).
Jarosław Murawski, 966 czyli zmierzch bogów, reż. Marcin Liber, Teatr im. A. Fredry w Gnieźnie