Po scenie łóżkowej Oniegina z Leńskim wśród kowbojów (tak „Eugeniusza Oniegina” przedstawił Krzysztof Warlikowski w Operze Monachijskiej) czy pokazie mody art déco w rytm poloneza (wersja Mariusza Trelińskiego w Operze Narodowej) aż dziwnie widzieć dzieło Czajkowskiego wystawione bardziej realistycznie. Tak jak ostatnio w łódzkim Teatrze Wielkim. Gdyby to jeszcze było wystawienie dobre – niestety, grzeszy nieporządkiem reżyserii (Wiesław Ochman, niegdyś sam znany z roli Leńskiego) i naiwnością scenografii (Jan Bernaś).
Akt I i scena pisania przez Tatianę listu rozgrywa się na ganku wśród chochołów, jakby przed chłopską chatą. Tandetne są i dekoracje w kolejnych scenach, a już szczytem jest scena pojedynku, gdzie nad pustą sceną wisi pokraczna gałąź (ciekawie rozwiązany jest sam pojedynek: obaj bohaterowie idą w przeciwne strony za kulisy, po czym pada strzał, dzięki czemu unikamy trupa na scenie).
Opera jest pocięta niemiłosiernie, ale może to i dobrze ze względu na poziom większości solistów. W drugiej obsadzie jest co prawda znakomita, dziewczęca i niewinna Tatiana (Dorota Wójcik) oraz przyzwoicie śpiewający, za to bez prezencji, Oniegin (Zenon Kowalski), ale np. obsadzenie Leńskim Borysa Ławreniwa, który jednej nuty nie umie zaśpiewać czysto, woła o pomstę do nieba. Pod względem muzycznym zresztą spektakl pod batutą Andrzeja Straszyńskiego niestety się rozłazi.