Łódzki Teatr Wielki ma szczęście do inscenizacji oper Rossiniego ze zwiększoną dawką absurdu. Po zeszłorocznym „Cyruliku sewilskim”, przeniesionym przez Henryka Baranowskiego do gabinetu odnowy biologicznej, mamy „Włoszkę w Algierze” w wytwórni filmowej, co nawiązuje do specyfiki łódzkiej, ale w sposób dość odległy, bowiem sztafaż sceniczny wyraźnie odnosi się do epoki wczesnego kina dźwiękowego.
W sumie pomysł Michała Znanieckiego ma więcej wdzięku, a z niektórych gagów publiczność szczerze się śmieje. Spiętrzenie nonsensów Rossiniemu nie przeszkadza – akcja jest i tak absurdalna – a w tym wypadku nawet odwraca uwagę od nie najlepszego wykonania karkołomnych partii solowych. W pierwszej obsadzie Agnieszka Makówka w roli tytułowej ujmowała głównie interpretacją aktorską; partnerujący jej gość z Argentyny Pablo Cameselle beczał fałszywie kozim tenorkiem. Połowicznie wybronił się Robert Ulatowski (Mustafa), Przemysław Rezner (Haly) i Wiesław Bednarek (Taddeo). Ansamble były jednak rażąco nierówne, co u Rossiniego jest niedopuszczalne.