Już poprzednia wystawa Nieznalskiej („Przeszłość, która nie chce przeminąć”), zorganizowana półtora roku temu w PGS Sopot, wskazywała, że artystkę najsilniej zajmują obecnie projekty artystyczno-historyczne. Takie, które pozwalają w wydarzeniach z przeszłości szukać mechanizmów zorganizowanej propagandy i ujawniać, jak poprzez historyczne narracje można kształtować ludzką świadomość. Tamta ekspozycja koncentrowała się na opowieści o słynnym Mauzoleum Hindenburga. Tym razem artystka skupiła się na zachowanej dokumentacji tytułowego Instytutu, który w 1940 r. hitlerowcy założyli na Uniwersytecie Jagiellońskim, a którego prezesem został sam gubernator Hans Frank. Jedna z sekcji tej placówki zajmowała się inwentaryzacją wizerunków, typów rasowych, ale także rodzajów zabudowań mieszkalnych ludności „gorszej rasowo”: Polaków, Romów, Żydów czy Łemków. Ta wystawa z zebranym tu historycznym materiałem (wyjątkowym, bo odzyskanym przez Polskę zaledwie 9 lat temu) to opowieść o tym, jak pozornie obiektywną naukę można wprząc w tryby totalitarnych mechanizmów ideologii i polityki, jak cienka jest granica między procesem badawczym a niecnymi motywami. Mam wątpliwości, czy to, co robi od kilku lat Nieznalska, można jeszcze nazwać sztuką. Ale nie mam wątpliwości, że świetnie udaje się jej łączyć temperamenty artystki i badaczki, tworząc projekty będące syntezą obu tych światów.
Dorota Nieznalska, Kolekcja Institut fur Deutsche Ostarbeit, Gdańska Galeria Fotografii Muzeum Narodowego, do 29 października