Przed jednym z eksponatów pokazywanych na wystawie zaczepił mnie inny zwiedzający. „Panie, co on brał?” – spytał, trudno powiedzieć: z uznaniem czy z dezaprobatą. W sumie mu się nie dziwię. Bo faktycznie prawdziwie szaloną mieszankę tworzy surrealistyczna, nieposkromiona wyobraźnia artysty zmieszana z kulturą i duchowością Dalekiego Wschodu. Estetyka nadmiaru połączona z ludową religijnością. Zachodnie pułapki konsumpcjonizmu związane w gordyjski węzeł z religijnymi mądrościami starych kultur. Dużo tu wątków przemiany i duchowego oczyszczenia, z ogniem w roli głównej. Tradycyjne medium, jakim dla Ziółkowskiego był dotychczas obraz, już mu nie wystarcza. Jest więc ceramika, wideo, instalacje przestrzenne, rzeźba. Chcąc przybliżyć widzowi ten oniryczny świat, dla jego opisu kuratorka tworzy mnóstwo osobliwych związków frazeologicznych, jak „postegzotyczna DJ-ka”, „zapętlony trans”, „orgiastyczny eklektyzm”, „kolorowy papierek na bezforemnej materii świata” itp. Nie wiem, czy pomogą zwiedzającym zrozumieć, „co artysta miał na myśli”. Ja w każdym razie pozostałem od początku do końca zwiedzania w stanie estetycznego oszołomienia i dezorientacji. Choćby kontemplując syntezę dziecięcych pluszaków z ekstatycznym misterium szamańskiego śpiewu i tańca. Efekt „wow” mnie nie opuszczał, obrazy urzekały egzotycznym sznytem. Ale czy znalazłem odpowiedź na jakiekolwiek pytanie lub czy chociaż zostałem sprowokowany do postawienia jakiegoś pytania? Tym razem nie.
Jakub Julian Ziółkowski, Święte Nic, CSW Zamek Ujazdowski, Warszawa, wystawa czynna do 2 września