Królowie i królowa
Recenzja wystawy: „Michał Szlaga, Fotografowałem polskiego króla”
Tytułowych królów na wystawie Michała Szlagi można doszukiwać się wielu: mężczyzny z parady Pułaskiego w Nowym Jorku, który chodzi w koronie i pisze patriotyczne wiersze, księdza Jankowskiego, którego obrońcy – gdy pojawiły się doniesienia o tym, że molestował nieletnich – określili mianem króla Polski; albo i królów życia, udokumentowanych na licznych imprezach. Są też ikony: Anna Walentynowicz, której zdjęcie w zrujnowanym stoczniowym budynku stało się symbolem przemian ustrojowych, Lech Wałęsa albo Tadeusz Mazowiecki, który wymownie spogląda na napis „Solidarność”. Szlaga fotografuje od 20 lat – jego zdjęcia pojawiają się w najważniejszych polskich tytułach (w tym w POLITYCE), ale nie zapomina o swoich korzeniach, stąd w pierwszej części wystawy „Co mnie ukształtowało” jego kaszubskie dzieciństwo. Potem bywa w Nowym Jorku, w Brazylii, podróżuje wzdłuż brzegów Europy i Afryki Północnej, w 2014 r., jakby przewidział nadchodzący kryzys uchodźczy. Ale najczęściej jest w jednym miejscu, stąd i królowa jest tylko jedna: to Stocznia Gdańska. A w zasadzie to, co z niej zostało. Szlaga wnikliwie dokumentuje jej przemiany. Jego praca to portret czasów, dokumentacja dekad transformacji, która ogniskuje się w przypadkowych sytuacjach, ale najczęściej właśnie w stoczni: świadku historii, miejscu żalu setek tysięcy osób, państwowych obchodów i sporów.
Michał Szlaga, Portretowałem polskiego króla, Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia w Gdańsku, do 30 czerwca