W Warszawie otwarto wystawę, która ma spore szanse podnieść tu i ówdzie poziom adrenaliny. Tak to bowiem z Igorem Mitorajem w Polsce bywa, że jego ekspozycje z reguły podobają się zwiedzającym, budzą zaś niechęć, irytację (a bywa, że i wściekłość) części krytyków sztuki. Zwolennicy jego sztuki przypominają słynne wystawy i znane miejsca, w których jego prace eksponowane są na stałe (rzeczywiście, wypełnił nimi już kilka tuzinów placów w różnych europejskich miastach). Przeciwnicy zaś uważają tę sztukę za skrajnie zachowawczą i sztucznie wylansowaną. A najlepiej przekonać się samemu.
Wystawa będzie skromniejsza aniżeli ta sprzed pięciu lat z placu Zamkowego. Zamiast monumentalnych rzeźb, przypominających bardziej pomniki, tym razem artysta wystawia 22, w większości kameralne, prace. Tematyka niezmienna od lat; nawiązania do kultury helleńskiej, do antyku i początków chrześcijaństwa. I choć wystawę już otwarto, to największe atrakcje przewidziano na połowę września: promocję wydanego w Polsce albumu artysty oraz uroczyste otwarcie zaprojektowanych przez Mitoraja drzwi do kościoła oo. jezuitów na Starówce (sam kościół obchodzi 400-lecie istnienia). Szkoda, że miłośnicy sztuki nie posiadają temperamentu piłkarskich kibiców. Bo wówczas dopiero by się działo.