Boże Narodzenie to święto chrześcijańskie, jedno z najbardziej rozpoznawalnych i oczekiwanych (nie tylko przez dzieci). Ale są w tym święcie również rzeczy dziwne – no bo skąd ta łuska karpia, którą nosimy przez cały rok w portfelu, skąd ten dodatkowy talerz, jemioła, gadające zwierzęta? Prawda jest taka, że w zasadzie wszystkie bożonarodzeniowe czynności, nawet te, które zdają się mieć głęboko chrześcijański rodowód, są znacznie starsze, a chrześcijaństwo je tylko zaadaptowało. Boże Narodzenie to w rzeczywistości najstarsze i najważniejsze święto indoeuropejskie, którego początków należy szukać tysiące lat przed narodzeniem Chrystusa.
W pradziejach człowiek żył zgodnie z cyklem rocznym. To, kiedy Słońce jest najdłużej na nieboskłonie, a kiedy najkrócej, było ważne, gdy polował, ale stało się kluczowe, gdy zaczął uprawiać ziemię. Wierzono, że w okresie przesilenia zimowego słabe Słońce trzeba wzmocnić, by wygrało z ciemnością, utożsamioną ze złem i chaosem. Nie przez przypadek w świecie śródziemnomorskim i w Europie właśnie wtedy (w okolicach 21–22 grudnia) obchodzono urodziny boga Słońca.
– W starożytnych mitologiach bogowie kreatorzy często tracą moc w akcie stworzenia i człowiek nie może już im pomóc, ale ich dzieci – m.in. bogów Słońca – można wspierać w cyklicznym odradzaniu, czemu służyły coroczne obchody ich narodzin i związane z nimi rytuały – mówi religioznawca dr Elżbieta Przybył-Sadowska z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Aby Słońce się odrodziło, wszystkie czynności kultowe musiały być odprawione, a jakiekolwiek przeoczenie groziło katastrofą.