Latem 1989 roku młodziutka Pamela Anderson wybrała się wraz z przyjaciółmi na mecz drużyny amerykańskiego futbolu BC Lions z Vancouver. W trakcie rozgrywki stadionowa kamera wyłowiła ją z tłumu kibiców i pokazała na telebimie. Aplauz publiczności był tak wielki, że Anderson wywołano później na boisko i zgotowano owację. Wkrótce została oficjalną dziewczyną z reklam lokalnego piwa, zaczynając w ten sposób wielką, medialną karierę.
Jej przypadek obrazuje paradoks położenia kibicujących kobiet. Niby posiadają one znaczący udział w sportowych emocjach, ale rzadko ich funkcja wykracza poza rolę swoistej maskotki dla rozbudzonego testosteronu. I to pomimo, iż kibicki stanowią grupę coraz bardziej wyemancypowaną.
Tęsknota za kobietą
Wykluczenie kobiet z grona aktywnych pasjonatów sportu to zachowanie tak powszechne, jak mocny jest stereotyp patrzenia na ową dziedzinę pod kątem realizacji męskiej próżności, ale czy tylko niej? Niemiecki filozof Peter Sloterdijk interpretuje futbol jako zastępcze działanie dla myśliwych, którzy od dawna są zbędni. Co w tym czasie mają robić kobiety? Kibicować im? Ależ skąd! One przecież wolą oddawać się przyjemnościom konsumpcyjnym (w końcu im przypisana jest rola zbieraczek), a współczesny kapitalizm ich sportem uczynił gonitwę za ciuchami i kosmetykami.
Podobne myślenie rozdzielające męski kult rywalizacji i żeńskie gromadzenie dóbr, jeszcze u zarania nowoczesnego sportu zdawało się wykładnią obowiązującą. Panie, jeśli już bywały kibicami, to niższej kategorii. Stąd brała źródło oczywista cezura na linii dyscyplin sportowych, polegająca m.in. na blokadzie ich żeńskich odmian. Całkowita marginalizacja kobiecości na boiskach, zaowocowała jednak zjawiskiem o zgoła psychoanalitycznym wydźwięku.