Gdy najlepszy biegacz w dziejach, Bjoern Daehlie, kończył karierę, rodacy wybrali go na norweskiego sportowca wszech czasów. W uzasadnieniu podkreślano nie tylko jego dokonania, z ośmioma złotymi medalami olimpijskimi na czele, ale również fakt, że był światowym ambasadorem norweskiego stylu życia. To było przed kilkunastoma laty. – Nie znam dziś ani jednego Norwega, który nie ma biegówek – mówi profesor Matti Goksřyr z Norweskiego Uniwersytetu Nauk Sportowych.
Spędzanie wolnego czasu inaczej niż w pięknych okolicznościach przyrody to dla większości poddanych króla Haralda V grzech ciężki. Klimat ich nie rozpieszcza – minimum pół roku w śniegu i mrozie, więc narty są niezbędne. Kiedyś pomagały żyć, skracać odległości na odludziu, teraz są sposobem życia. Choć w całej Skandynawii bieganie na nartach jest popularne, tylko w Norwegii jest kultem.
Sport narodowy
Narciarskie tradycje w Norwegii to już cała dziedzina obejmująca historię, politykę, a nawet język. Lingwiści twierdzą, że angielskie słowo ski (narty) wzięło się od skid – co w staronorweskim oznaczało kawałek drewna. W latach 30. XX w. w jaskiniach niedaleko Rřdřy odkryto malunki sprzed 4–5 tys. lat, które wskazywały, że już praprzodkowie wikingów ułatwiali sobie życie sunąc po śniegu na drewnianych płozach. W nordyckiej mitologii musiało znaleźć się miejsce dla boga narciarzy – został nim Ull. Każde norweskie dziecko wie, że narty zapisały się w dziejach kraju – prawie osiem wieków temu dwaj wojownicy uciekali na nich przed pogonią unosząc ze sobą dwuletniego następcę tronu, późniejszego króla Haakona IV.