Sprowadzanie ostatnich sukcesów Łukasza Kubota do czeskiej szkoły tenisa, czeskich trenerów, a nawet praskiego powietrza, trener Lech Bieńkowski obserwował z rosnącą irytacją. – Nikt Czechom nie odbiera zasług. Ale warto też pamiętać, że gdyby nie pomoc naszej federacji, trenerów, gdyby nie pieniądze Ryszarda Krauzego, Łukasz by się nie przebił – uważa Bieńkowski, który swego czasu pracował z najlepszym dziś polskim singlistą. Sam właśnie poświęcił się tenisowej edukacji córki w kraju, ale mimochodem przyznaje, że kto chce poważnie myśleć o podboju kortów, powinien znaleźć bazę za granicą, gdzie są fachowcy, sparingpartnerzy i ogólnie lepszy klimat dla tenisa. Więc ani Kubotowi (ani rodzinie Radwańskich) się nie dziwi.
Jerzy Janowicz, nr 2 polskiego męskiego tenisa, zanim przegrał w finale z Portugalczykiem Rui Machado, musiał odsiedzieć swoje na tarasie obiektów poznańskiej Olimpii, gdzie odbywał się challenger Poznań Porsche Open (pula nagród 85 tys. dol.). Ciągle lało i czas mijał w rytm kolejnych komunikatów o opóźnieniach. Na kortach ceglane błoto. – Nie wiem, dlaczego organizatorzy ich nie przykryją. Nawet jak pogoda się poprawi, będzie ślisko. Strach grać – według Janowicza zaniedbane areny challengera to tylko fragment większej całości. – Rozpieszczani nie jesteśmy. Odkąd pod koniec 2008 r. ze sponsorowania tenisa wycofał się pan Krauze, sytuacja jest nieciekawa. W tym roku nie dostałem od związku ani złotówki.
Pompa rodzinna
Janowicz i tak jest szczęściarzem, bo dzięki znajomościom udało mu się pozyskać sponsora (holding budowlany PBG).