Ewelina: sanki to już nie jej świat?
Luty 2010 r. Na torze w Whistler podczas zimowych igrzysk olimpijskich Ewelina zajmuje ósme miejsce w konkurencji saneczkowych jedynek. Życiowy sukces. Do domu rodziców w Mroczkowicach, nieopodal Świeradowa-Zdroju, wraca na skrzydłach. Zapewnia sobie stypendium olimpijskie: 3450 zł brutto. Trener Eweliny Marek Skowroński mówi, że to jeszcze nie szczyt możliwości jego podopiecznej, że na kolejnych igrzyskach w Soczi może być lepiej. W Polskim Związku Sportów Saneczkowych czują wiatr odnowy. Mają się wreszcie kim pochwalić przed światem, jest na kogo łowić sponsorów. Nie boją się słowa: przełom.
Styczeń 2011 r. Podczas mistrzostw świata Ewelina zostaje zdyskwalifikowana po pierwszym ślizgu. Przekracza limit wagi o 400 g. Takie wpadki się zdarzają, choć nie za często. Im cięższy saneczkarz, tym szybciej pędzi w lodowej rynnie. Zawodnicy ryzykują. Zgodnie z przepisami Ewelina traci stypendium. Zamyka się w sobie. Szuka winnych. Pierwszy z brzegu jest trener. Trochę się boczy, ale na zakończenie sezonu rozstają się w zgodzie.
Wiosna 2011 r. Początek nowego saneczkowego kalendarza. Podopieczni Skowrońskiego jak zwykle wyjeżdżają trenować do Niemiec. To pępek świata, jeśli chodzi o ten sport. Niemcy są gościnni, ale tylko dla zaprzyjaźnionych, takich jak Skowroński i jego ludzie. Pożyczą sprzęt, udzielą rad, nie patrzą z góry. Co im z tego? – Nie chcą zabić sportu monotonią swoich zwycięstw – tłumaczy Skowroński. Przede wszystkim dbają o swoich, ale stałych gości traktują ciepło. Mówią: w pierwszej ósemce igrzysk było sześć naszych dziewczyn.