Marcin Piątek: – Dla opinii publicznej władze Polskiego Związku Piłki Nożnej to jedna mafia. O panu też mówią Leśny Dziadek?
Jacek Masiota: – Staram się nie dawać powodów. Jestem członkiem zarządu, ale w opozycji do prezesa Laty. Choć kibiców trudno przekonać. Ostatnio na stacji benzynowej w Poznaniu zostałem rozpoznany przez grupę mężczyzn stojących ze mną w kolejce. I rozgorzała dyskusja: jedni twierdzili, że mówię o patologiach w PZPN na pokaz, a tak naprawdę jestem umoczony. Inni życzyli powodzenia w reformatorskim trudzie.
Ale pewnie wszyscy się zgadzali, że PZPN trzeba spalić, zaorać, zalać metrową warstwą betonu i budować od nowa?
Tak, a jednak to nadal science fiction. Wiele rzeczy w PZPN mi się nie podoba. Ale uważam, że trzeba zmieniać nie wywracając wszystkiego do góry nogami, raczej przekonując do swoich racji ludzi mających realny wpływ na wybór władz, czyli delegatów na walne zgromadzenie. Ich poparcie jest kluczowe.
I do czego ich pan przekonuje?
Że konieczne jest rozsądniejsze gospodarowanie pieniędzmi. Że trzeba zmniejszyć liczbę komisji i dać im jednocześnie większe kompetencje. Mniej wydawać na bieżące funkcjonowanie związku i na uznaniowe nagrody, a więcej na szkolenie, na trenerów. Zadbać o przejrzystość transakcji, a tam gdzie się da, wyeliminować pośredników. Dla takiego programu jestem w stanie sprzymierzyć się z każdym.
Z Kazimierzem Greniem też? W myśl zasady: wrogowie moich wrogów są moimi przyjaciółmi.
Kiedy pan Greń jeszcze stał u boku prezesa Laty, głośno mówiłem, że nie podoba mi się, że zarabia na umowach-zleceniach grube pieniądze za bliżej niesprecyzowane usługi.