Grecja
Ku pokrzepieniu serc
Nie wiedzieć czemu, ale przyjęło się obsadzać Greków w roli skazanych w tej grupie na pożarcie. Jeśli ktoś ma awansować, to Rosja, bo ma najlepszych piłkarzy; ewentualnie Polska, prowadzona do zwycięstwa przez trio z Borussii Dortmund, niesiona euforią kibiców. Swoich adwokatów mają też odrodzeni Czesi, nigdy niezrażeni presją wielkich turniejów. Ale Grecja?
Mniejsza już o lekcję sprzed ośmiu lat, gdy Grecy pokazali, że do zdobycia mistrzostwa Europy wystarczą dyscyplina, konsekwencja i zimna krew pod bramką rywala. Mniejsza o to, że jako jedyny zespół z grupy A Grecy grali na ostatnim mundialu (nie wyszli z grupy). Nowsze fakty jeszcze bardziej dają do myślenia: pod wodzą Portugalczyka Fernando Santosa reprezentacja wyśrubowała rekord kolejnych spotkań bez porażki do siedemnastu; poległa dopiero w sparingu z Rumunią, gdy trener eksperymentował ze składem. W eliminacjach Grekom trafiła się niewygodna grupa, z Chorwacją, Izraelem i Gruzją, ale podopieczni Santosa wygrali 7 spotkań, 3 zremisowali i znów imponowali żelazną obroną oraz umiejętnością przeciągania na swoją stronę wygranej w stylu, który kojarzył się z reprezentacją Niemiec sprzed ery multi-kulti.
Zresztą Otto Rehhagel, ojciec sukcesu z 2004 r., jeszcze długo będzie wzorem dla strategów reprezentacji. Grecy zdają sobie sprawę, że nie mają ofensywnego potencjału Niemców ani Hiszpanów, że ich droga do sukcesów wiedzie przez zawierzenie ścisłym taktycznym regułom. Skoro raz się sprawdziło, dlaczego nie kolejny? W tamtej mistrzowskiej reprezentacji nie było artystów i w tej też ich nie ma.