Rzadko się zdarza, by jeden z trzech sportowych spektakli o globalnym zasięgu – olimpiadę, mundial bądź Euro – gościły państwa szerzej w świecie nieznane. Polak na Dalekim Wschodzie, w Afryce albo w obu Amerykach brany jest zazwyczaj za Holendra, bo po angielsku Poland, nawet z przesadnie zaakcentowanym „p”, zabrzmi w nienawykłym uchu jak Holland. I im dalej od Polski, tym częściej Polacy odbierają gratulacje za holenderskie sukcesy, zwłaszcza piłkarskie, jak za wicemistrzostwo świata z 2010 r. Ukraina, największe państwo leżące w całości w Europie, nadal przez wielu mieszkańców kontynentu uważane jest za część Rosji. Dlatego niemiecki tygodnik „Der Spiegel” przestrzega kibiców zza Odry, by na Ukrainie broń boże nie mylili jej z Rosją (a będąc w Polsce nie krytykowali Jana Pawła II).
Po Euro będziemy znacznie lepiej rozpoznawani. Nie może być inaczej, skoro podczas mistrzostw po Polsce krążyć ma kilka tysięcy dziennikarzy, w tym dwustu z Chin, i trudna do przewidzenia liczba kibiców, co najmniej kilkaset tysięcy, może nawet milion. Byłoby ich więcej, gdyby w fazie grupowej grały u nas reprezentacje Niemiec i Holandii. Jednak z grona faworytów do mistrzostwa, w grupie zagrają u nas tylko Hiszpanie i Włosi, reszta pretendentów do tytułu zaczyna na Ukrainie i dopiero w drugiej połowie czerwca (ćwierćfinały) pojawi się na polskich stadionach. To wtedy przyciągnie do nas najwięcej kibiców.
Prężnie i tropikalnie
Cudzoziemcy mieszkający w Polsce zwracają czasem uwagę na podobno bardzo polskie pytanie: częściej niż inne nacje chcemy wiedzieć, co myśli i wie cudzoziemiec o naszym kraju. No więc pytamy.
Taki np. Leonardo Faccio, z wyboru barcelończyk, z urodzenia Argentyńczyk, reporter i autor głośnej ostatnio książki o Lionelu Messim (Argentyńczyku i piłkarzu FC Barcelona), wie, że Polska miała znakomitą reprezentację piłkarską w latach 70.