Marcin Piątek: – Czy medale wywalczone w Londynie powinny być wręczane latem 2020 r., gdy minie termin ważności kontroli dopingowej próbek pobranych od uczestników igrzysk?
Andrzej Pokrywka: – To by oznaczało, że dziś nie istnieją skuteczne narzędzia do łapania nieuczciwych sportowców.
A istnieją?
Oczywiście. W wielu krajach można trafić za kratki nie tylko za stosowanie dopingu, ale też za zachęcanie do brania. Próbki z igrzysk przechowywane są przez 8 lat, a jeśli opracujemy nowe metody wykrywania dopingu, wracamy do podejrzanych fiolek. Sportowcy z elity muszą informować Światową Agencję Antydopingową (WADA) o miejscu pobytu. Jeśli kontrolerzy trzykrotnie nie zastaną ich pod wskazanym adresem – zostają zdyskwalifikowani.
Łowcy dopingu korzystają z pracy operacyjnej wielu służb, na przykład policji. Genialnym wynalazkiem jest paszport biologiczny, w którym tworzy się indywidualny profil parametrów krwi sportowca, a odstępstwo od normy jest dowodem na przyjmowanie dopingu. Karane jest posiadanie zabronionych substancji, podobnie jak manipulacja przy oddawaniu próbki, niestawienie się na kontrolę.
Co dziś jest poza zasięgiem laboratoriów? Doping genowy?
Zmutowanych genów nie jesteśmy w stanie wykryć w standardowym laboratorium antydopingowym. Natomiast umiemy zidentyfikować substancje chemiczne wpływające na mutację. Trafiają one na listę środków zabronionych. Potrafimy też na przykład wykryć erytropoetynę (EPO) – swego czasu dopingowy hit – wyprodukowaną przez zmutowany mięsień, a nie, jak to się normalnie dzieje, w nerkach. Poza tym WADA korzysta z wiedzy światowych autorytetów od genetyki – pracują nad udoskonaleniem metod potwierdzających wykorzystanie terapii genowej w celu dopingu.