Barbara Stolarz
21 maja 2013
Colin Beavan uczy ekologicznego życia
Zielony superbohater
Colin Beavan postanowił być przez rok wzorowym mieszkańcem planety, dokumentując eksperyment na blogu, w książce i na filmie. Teraz jeździ po świecie i proponuje innym, by spróbowali przez tydzień żyć jak on – właśnie robi to w Polsce.
Olśnienie przyszło pewnego styczniowego ranka, który przywitał nowojorczyków nietypowo letnią pogodą. Colin Beavan nie był specjalistą w dziedzinie globalnego ocieplenia, ale potraktował to jako znak. Wjeżdżając windą do swojego apartamentu przy Piątej Alei, rozmyślał nad pogarszającym się stanem naturalnego środowiska. „Może problemem nie są inni, ale moja pasywność, poczucie bezradności” – zanotował później w książce, opisując moment, w którym postanowił zmienić swoje życie.
Olśnienie przyszło pewnego styczniowego ranka, który przywitał nowojorczyków nietypowo letnią pogodą. Colin Beavan nie był specjalistą w dziedzinie globalnego ocieplenia, ale potraktował to jako znak. Wjeżdżając windą do swojego apartamentu przy Piątej Alei, rozmyślał nad pogarszającym się stanem naturalnego środowiska. „Może problemem nie są inni, ale moja pasywność, poczucie bezradności” – zanotował później w książce, opisując moment, w którym postanowił zmienić swoje życie. A było co zmieniać. Do listopada 2006 r. Colin był dość stereotypowo zalatanym mieszkańcem Manhattanu. Od przygotowywania posiłków we własnej kuchni wolał jedzenie zamawiane na wynos w pobliskich restauracjach. Pochłaniał hektolitry kawy, najczęściej z papierowego kubka od wszechobecnego na wyspie Starbucksa. Jego żona Michelle nie mogła się skoncentrować na pracy bez mrożonego poczwórnego espresso. Miała też inne słabostki – zamiłowanie do ogłupiających programów reality show oraz bardzo drogich markowych ubrań. Tuż przed rozpoczęciem eksperymentu postanowiła zaszaleć ostatni raz i przepuściła całą pensję na zakupy (m.in. buty marki Chloé, warte 975 dol.). Więzi z naturą ograniczały się do wizyt w parku z ich prawie dwuletnią córką Isabellą. Beavanom daleko było do zapalonych ekologów. Wszystko się zmieniło, gdy Colin zaczął szukać tematu na nową książkę. Do tej pory napisał dwie historyczne i miał poczucie, że czas zająć się teraźniejszością. Przy lunchu w drogiej restauracji zaczął tłumaczyć swojemu agentowi, że chce zachęcać ludzi do tego, by zadbali o planetę. Ten szybko to uciął: nikt nie chce czytać o tym, że źle prowadzi życie, i to od osoby, która nie ma żadnego doświadczenia w sferze ochrony środowiska. Po jakimś czasie Colin wrócił do niego z rozwiązaniem – książka będzie zwieńczeniem rocznego eksperymentu, podczas którego on i jego bliscy będą starali się nie oddziaływać negatywnie na środowisko. – Jeden gość starający się ocalić świat? Coś jak Superman lub Spider-Man? – spytał jego agent, na co Colin zaproponował: – A może No Impact Man? – i tak powstał nie tak już skromny tytuł całego przedsięwzięcia: Człowiek Niewywierający Wpływu. W domyśle: na środowisko. Pierwszego dnia Colin obudził się z zatkanym nosem i dylematem: czego mam użyć, bo przecież nie jednorazowej chusteczki? Następne wyzwanie obudziło się chwilę później – pieluszka Isabelli wymagała wymiany. Jednorazowe pieluszki wyrzuca się do kosza po zużyciu, a przecież mieli ograniczyć produkowanie śmieci do zera. Kolejny dylemat – plastikowa siatka kontra papierowa – skończył się zabraniem na zakupy torby materiałowej. Pozytywne działania Żeby nie rzucać się od razu na głęboką wodę, Colin podzielił projekt na fazy, każdą wprowadzając stopniowo. Zaczął od ograniczenia produkcji śmieci. Aby się pozbyć organicznych resztek, kupił trochę ziemi, robaków, pudło i zrobił kompost. Z sody oczyszczonej i mydła marsylskiego zrobił środki czystości, od pasty do zębów po proszek do prania. Michelle tylko złapała się za głowę, gdy opróżnił jej kosmetyczkę, odkładając drogie kremy i szminki na rok do pudła. Trudno było zapomnieć o jedzeniu. Pożegnalny posiłek w ulubionej restauracji był początkiem kolejnego etapu – mieli jeść wyłącznie produkty pochodzące z obszaru w promieniu 250 mil, zrezygnować z mięsa i ryb. Lokalne jedzenie oznacza sezonowe owoce i warzywa – zima przebiegła więc pod znakiem kapusty i warzyw korzeniowych. Kolejna faza polegała na rezygnacji z transportu wytwarzającego dwutlenek węgla. Żadnych samolotów, samochodów, autobusów, metra ani windy. Colin zaczął chodzić pieszo lub jeździć na rowerze, Michelle poruszała się do pracy hulajnogą i wnosiła córkę na dziewiąte piętro ich bloku. Po pół roku gotowi byli na kolejny krok – odłączenie elektryczności. Wieczorem elektryczne oświetlenie zastąpili świecami. Funkcję lodówki przejęły dwie duże donice, jedna włożona w drugą, a między nimi piasek i zimna woda, która miała chłodzić rzeczy włożone do środka. Działało to kiepsko. Trzeba było pójść na kompromis i w końcu Michelle, mimo skwaszonej miny Colina, wywalczyła zastąpienie donic małą turystyczną lodówką, w której zimno utrzymywał lód wyproszony u sąsiadki. Mieszkając w centrum Manhattanu, nie da się kompletnie wyeliminować negatywnego wpływu na środowisko, więc Colin postanowił wyrównywać rachunek, starając się działać pozytywnie: Czy mogę żyć na tej planecie, czyniąc więcej dobra niż szkody? Zaangażował się w różne akcje w swojej okolicy, m.in. w czyszczenie trawników i rzeki Hudson. Więź z naturą Nie obyło się bez małych oszustw. Colin złamał zasady, jadąc pociągiem na farmy pod miastem. Dołączyło do tego pranie w pralce, pokonała go perspektywa ręcznego wyczyszczenia pidżamy Isabelli z wymiocin o drugiej nad ranem. Dla Michelle problemem było uzależnienie od kawy. Raz, stojąc przy Dunkin Donuts, nie mogła się powstrzymać, ominęła sporą kolejkę, dała bariście wielki napiwek i wypiła dwa olbrzymie kubki kawy, chociaż bezkofeinowej. Nie obyło się też bez wizyty u fryzjera. Mimo to Michelle w pełni się przekonała do projektu, a podczas wycieczki na farmę aż zachłysnęła się świeżym powietrzem i poczuła głęboką więź z naturą. Upalne nowojorskie lato, brak oświetlenia i klimatyzacji w mieszkaniu sprawiły, że rodzina coraz więcej wieczorów spędzała na zewnątrz, w parkach, bawiąc się z córką, rozmawiając z sąsiadami. Małej Isabelli nie przeszkadzały ostre zasady projektu, wcale ich nie odczuwała, przyjmując wszystko za naturalną kolej rzeczy. Brak telewizora wydawał się niczym w porównaniu z o wiele większą ilością czasu, który poświęcali jej rodzice. Colin często jest pytany o to, bez czego najtrudniej było mu się obejść. – Nie chodziło o utrudnianie sobie życia, o wyrzeczenie się wszystkiego, tylko o sprawdzenie, czy jestem w stanie wieść dające satysfakcję życie i nie marnować tylu rzeczy – tłumaczy dziś. Zmorą było powtarzające się pytanie o to, jak sobie radzili bez papieru toaletowego, na które teraz już po prostu nie odpowiada. Gdy braki szczególnie doskwierały, Michelle rozkoszowała się czasem spędzonym w biurze – ze wszystkimi udogodnieniami, których nie było w mieszkaniu. Przyjemnością i lekkim przekroczeniem zasad stała się dla niej wielka szklanka wody z lodem. Mimo braku prądu w domu Colin dalej prowadził blog, łącząc się z Internetem w publicznych hotspotach, Michelle chodziła do przypominającej jej luksusowy hotel pracy, a Isabella spędzała dużo czasu w mieszkaniu opiekunki, u której nikt niczego nie odłączał. Projekt okazał się marketingowym sukcesem, media zainteresowały się Beavanami jeszcze przed ukończeniem eksperymentu. „New York Times” nagłośnił sprawę artykułem zatytułowanym „Rok bez papieru toaletowego”. Jego ton nie zachwycił Colina – dla niego był to bardziej rok, w którym stracił 9 kg bez ani jednej godziny spędzonej na siłowni, przestał oglądać telewizję i stał się lepszym rodzicem. W tym samym artykule cały eksperyment został podsumowany bezlitośnie: „W najlepszym przypadku scena ze starej komedii sytuacyjnej, w najgorszym – mętna etycznie próba promocji własnej osoby”. Colin źle znosił negatywne reakcje, które pojawiły się w mediach i komentarzach w Internecie. Michelle usłyszała w pracy, że żona kolegi zabroniła mu podawać jej rękę z uwagi na higienę. Najbardziej potrząsnął nimi wtedy Mayer Vishner, który użyczył swojego kawałka ogródka Beavanom, żeby mogli razem z nim sadzić warzywa: „Michelle pisze dla »Business Week«. Miliony drzew są ścinane po to, żeby propagować amerykański korporacyjny kapitalizm. Jeżeli myślisz, że ty i twoja żona nadrabiacie za to nie jeżdżąc windą w waszym bloku, to albo jesteś niesz
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.