Zawodnik w czerwonej koszulce sprytnym zwodem wymanewrował rywala, który przed zderzeniem z metrowej wysokości bandą z dykty musiał ratować się ostrym hamowaniem i odbiciem kierownicy w prawo. Atakujący mógł poczuć się panem sytuacji: miał już przed sobą tylko bramkę, a tuż przed nią skulonego na rowerze innego z rywali. Zawodnik w czerwonej koszulce rozpędził się, wziął zamach kijem, ale zabrakło mu precyzji i nieczysto trafiona piłeczka pofrunęła ze świstem nad bandami.
Efektowne, soczyste strzały, po których piłka mija wszystkie przeszkody na swojej drodze, czyli rowery, kije, grających i z miłym dla ucha plaśnięciem grzęźnie w siatce, nie zdarzają się na bikepolowym boisku zbyt często. Jeśli takie precyzyjne uderzenie się uda, wzbudza wśród widzów wyraźne poruszenie, a nawet reakcje ekstatyczne (okrzyki oraz rytmiczne uderzanie otwartą dłonią w bandę). Bikepolowa publiczność jest wyrobiona, bo w większości to przeważnie sami grający, którzy znają z własnych doświadczeń ekwilibrystykę jednoczesnej jazdy na rowerze oraz uderzania piłki. Potrafią docenić kunszt.
Bike polo jest dla ludzi obdarzonych podzielnością uwagi, gdyż na niewielkim placu, o wymiarach z grubsza podobnych do koszykarskiego boiska, należy poruszać się na rowerze na tyle szybko i sprawnie, żeby coś do gry wnosić, ale jednocześnie na tyle przewidywalnie i rozważnie, żeby nie zrobić krzywdy sobie ani żadnemu z pięciu pozostałych uczestników. Kontaktu między grającymi uniknąć się nie da, więc reguły określają, że dozwolone jest umiarkowane stykanie się ciała z ciałem, kija z kijem oraz roweru z rowerem.
– Nie zmienia to faktu, że polo na rowerach odbierane jest jako gra dość niebezpieczna – mówi Kaftan, członek bikepolowej ekipy z Lublina, prywatnie miłośnik rowerów, zawodowo bibliotekarz.