Mistrzostwa świata w Moskwie to kolejna lekkoatletyczna impreza w ostatnich latach potwierdzająca, że polska specjalność to teraz rzuty, zwłaszcza młotem. Złoty medal Pawła Fajdka (młot) oraz srebrne Anity Włodarczyk (młot) i Piotra Małachowskiego (dysk) z grubsza oddają sytuację. Nieobecność w gronie medalistów Tomasza Majewskiego, dwukrotnego mistrza olimpijskiego w pchnięciu kulą, nie dziwi, bo dwie operacje łokcia wybiły go z rytmu przygotowań. 24-letni Paweł Fajdek potwierdził reputację następcy Szymona Ziółkowskiego, mistrza olimpijskiego i świata. Sportowa droga młodego mistrza świata znów dowodzi, że w polskiej lekkoatletyce szukanie oraz wychowywanie talentów to głównie partyzantka. Młot wziął do ręki zbiegiem okoliczności, na początku zresztą nie zdradzał jakichś wyjątkowych predyspozycji (jego obecny trener Czesław Cybulski, nestor rodzimych fachowców od młota, na pierwszy rzut oka stwierdził, że Fajdek się do tej konkurencji nie nadaje). W rodzinnym Żarowie wprawiał się w sztuce na łące obok boiska piłkarskiego (sprzęt lądował na drzewach oraz na kartoflanym polu), w ważnym momencie kariery odmówiono mu w klubie 200 zł miesięcznego stypendium.
Następców mistrzów w pozostałych konkurencjach nie widać. Ich trenerzy mówią: spieszmy się cieszyć z medali, bo dalszy ciąg dobrej passy jest wątpliwy. Trwające ponad dekadę polskie sukcesy w konkurencjach rzutowych nie wywołały u sportowych decydentów refleksji, że gdyby do potencjału zawodników i mądrości trenerów dodać jeszcze dotacje dla lokalnych klubów oraz godną infrastrukturę (ośrodek rzutów, który powstał przy warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego wstyd pokazywać), to tak jak Jamajka w sprintach, Polska mogłaby stać się światowym liderem w rzutach.