Felicja Brzęczek: ile się nadrę na tych meczach!
Według jednej niemieckiej gazety to ja już nie żyję – jednego razu, gdy Kubuś zagrał słabszy mecz w Borussii, to napisali, że nie był sobą na boisku, bo mu akurat babcia zmarła. W ogóle się tym nie przejęłam, bo to przecież wróżba długiego życia, jak się jest przez pomyłkę wziętym za nieboszczyka. No, ale swoją drogą, skąd się takie pierdoły w gazecie biorą – napisać o mnie, że nie żyję, jak ja przecież żyję! I jeszcze jaka sprytna jestem!
Ten spryt mam w genach. Mamusia moja też taka była – zaradna, żadnej pracy się nie bała, dożyła w dobrej formie 90 lat. Po niej mam smykałkę do handlu. Od małego jeździłam z Truskolasów do wujostwa w Częstochowie, mieli tam mały sklepik, pomagałam, bo wujek na oczy chorował, niedowidział. Potem, już na swoim, mieliśmy szklarnie z kwiatami, warzywami. Hodowałam drób. A już od wielu lat mam kwiaciarnię. Dzisiaj wstałam za dwadzieścia czwarta rano, żeby pojechać na giełdę po kwiaty, bo córka rękę złamała i trzeba ją było zastąpić.
Kwiaciarnię prowadzę z córką, wnuczki trochę pomagają. Mąż nie żyje już ponad 20 lat. Chorował na serce, prof. Zembala mu w klinice w Zabrzu wszczepiał zastawki, ale potem mąż już był bardzo słabowity. I któregoś dnia dostał wylewu, umarł w szpitalu. Dobrze nam było ze sobą, zżyci byliśmy. Bardzo lubiliśmy piłkę, jeździliśmy na mecze, jak starszy syn Krzysio grał w okręgówce. Kiedyś, pamiętam, jak Krzysia sfaulowali, że leżał na trawie bez czucia, to nie wytrzymałam i wbiegłam na boisko z krzykiem, aż za mną sędzia się wydzierał: Halo, dokąd to!
Sport zawsze bardzo uważałam. Gdy tylko mam czas, oglądam, jak leci, tylko boksu i żużla nie uznaję, bo tam wypadki i kalectwo w powietrzu wiszą.