Entierro de la Sardina, czyli pogrzeb sardynki, oficjalnie zakończy okres karnawałowy w Santa Cruz de Tenerife, stolicy autonomicznego regionu Wysp Kanaryjskich. W tym roku będzie to 5 marca. Pięciometrowa podobizna sardynki o karminowych ustach, przewieziona na gigantycznym katafalku przez centrum miasta, oddana zostanie płomieniom i wrzucona w wody Atlantyku. Będą jej towarzyszyć tłumy ubranych na czarno płaczek i zawoalowanych „wdów”, niosących w dłoniach zapalone świece. Katafalk otoczą funkcjonariusze pogrzebowi w szkarłatno-czarnych uniformach oraz orkiestra dęta, grająca na przemian marsz pogrzebowy i znane popowe szlagiery.
Żałobny pochód poprzedzą zgoła odmienne postaci: mężczyźni przebrani za siostry zakonne, diwy operowe, XIX-wieczne mieszczanki, paryskie prostytutki. W roztańczonej ciżbie spotkają się sztuczne penisy i sztuczne piersi, różańce i krzyże, koturny i koloratki – słowem symbolika falliczna i kościelna, podlana sosem burleskowej transseksualności. Obok demonicznego Freddiego Kruegera zatańczy kościelny purpurat, maska Anonymousa stworzy zgodną parę z uśmiechniętą zakonnicą. Wiele osób będzie wykonywać gesty błogosławieństwa, „modląc” się bądź „spowiadając” w przenośnych konfesjonałach. Zamiast agresji widzów rozświetli ich wszystkich perlisty śmiech i flesze aparatów fotograficznych. Czy jesteśmy sobie w stanie wyobrazić podobną zabawę w naszym kraju?
U nas karnawał występuje jedynie jako fantazmat albo telewizyjna migawka z Rio, rok po roku powielająca identycznie półnagie boginie samby. Nie mamy, niestety, żywej tradycji zabaw karnawałowych, nigdy nie udało się w tym względzie połączyć obyczajów szlacheckich z mieszczańskimi czy chłopskimi.