Dziesiąty mundial to wcale nie znaczy mniej stresu, odpowiedzialności oraz powagi misji. Zwłaszcza gdy się ma ambicje bycia naczelnym stada. Może nie takie jak na poprzednich mistrzostwach, w RPA, gdzie w miesiąc skomentował 21 meczów. Na prezentacji mundialowej oferty TVP wyraźnie zaznaczono, że relacje z Brazylii zapewnią Dariusz Szpakowski i pozostali – tu padły nazwiska. Finał oczywiście zarezerwowany jest dla komentatora numer 1. Żeby nie było wątpliwości, czyja gwiazda wciąż świeci w sportowej redakcji najjaśniej.
Odebrał klasyczne wychowanie. Najpierw było radio, od 1976 r. Stara, dobra szkoła dykcji, operowania głosem, poprawnej polszczyzny. Terminowanie u boku doświadczonych redaktorów, którzy z subtelną ironią komentowali: panie Darku, pan musi być Anglikiem, skoro mówi pan „jes”, zamiast „jest”. I wreszcie karta mikrofonowa jako certyfikat umiejętności. – Nasz szef Bogdan Tuszyński tłumaczył: mówcie tak, żeby słuchacz mógł to zobaczyć – wspomina Szpakowski.
Radiowe nawyki, skłonność do malowania słowem, trochę przeszkadzały Szpakowskiemu na początku kariery w telewizji. Związał się z nią w 1983 r. W radiu był już wtedy kimś, głównym sprawozdawcą z mundiali w Argentynie i Hiszpanii. – Chciano mnie zresztą zatrzymać w radiu, ówczesny prezes pytał, czego mi potrzeba: mieszkania, talonu na samochód? Ale telewizja kusiła – przyznaje.
Przychodził w aurze wybrańca legendarnego Jana Ciszewskiego, z którym się zaprzyjaźnił, a podczas zagranicznych delegacji dzielił pokój. – To namaszczenie przez Ciszewskiego praktycznie przesądzało, kto będzie w telewizji komentatorem numer jeden – mówi Włodzimierz Szaranowicz, wieloletni przyjaciel Szpakowskiego, a dziś szef sportu w TVP.