Wszystko opiera się tu na prostych prawach fizyki. Gorące powietrze wznosi paralotnię do góry, gdy szybuje ona w chłodnym, opada. Żeby utrzymać się w locie, trzeba wyszukać naturalne, stwarzane przez naturę, noszenia – miejsca, z których ogrzane powietrze unosi się w górę. Trzeba więc obserwować otoczenie. Woda ochładza, las i łąka ogrzewają. Betonowy, rozgrzany promieniami słońca parking, asfaltowa ulica albo cmentarz podnoszą temperaturę jeszcze mocniej.
Przydatne jest obserwowanie ptaków – im także łatwiej jest się wznosić w ciepłym powietrzu. No i chmur. W szczycie komina ciepłego powietrza tworzą się cumulusy. Piękne, białe i puszyste – chmury dobrej pogody. W ciepłym powietrzu paralotniarz, krążąc, nabiera wysokości, a później w linii prostej szybuje do następnego potencjalnego noszenia. Zaczynając od wysokości 2 km, można przelecieć dystans ok. 15 km w linii prostej. Często podróżuje się od chmury do chmury. – Żeby dolecieć naprawdę daleko, musisz wyłączyć się na wszystkie sprawy, które zostawiłeś na dole. Ustawione na kolejny dzień biznesowe spotkanie, odbiór dzieci z przedszkola. Te rzeczy ciągną cię w dół – mówi Kacper Kowalski.
Jego najdłuższy lot to 277 km – z lotniska w Borsku na Kaszubach pod Serock nad Zalewem Zegrzyńskim. Kowalski ma 37 lat i jest jednym z najbardziej znanych paralotniarzy w Polsce. W 2005 r. jako pierwszy Polak przeleciał ponad 200 km bez napędu mechanicznego, korzystając jedynie z termiki. Później trzykrotnie ustanawiał nieoficjalne rekordy kraju. W 2009 r. uplasował się na drugim miejscu światowej klasyfikacji XC-Open.
Poza samym lataniem Kowalski zajmuje się fotografowaniem świata z góry. Swoimi zdjęciami regularnie wygrywa konkursy fotograficzne, na czele z (trzykrotnie!