Na tegorocznym festiwalu „Out of Something”, organizowanym po raz czwarty we Wrocławiu, najważniejszą wystawę „Velodream” poświęcono związkom sztuki i roweru. Za jej symbol można by uznać grafiki Thomasa Yanga z Singapuru. Każda z jego prac opatrzona jest komentarzem sugerującym odbiorcy potrzebę zmiany stylu bycia i zakończona hasłem „Żyj. Wyjdź. Pedałuj”. Bo jednoślad jest dziś nie tylko ważnym środkiem lokomocji, ale też elementem kreowania wizerunku jego właściciela. W PRL przekaz bywał jednoznaczny i negatywnie wartościujący: pedałuję, bo nie stać mnie na samochód lub choćby motocykl. Teraz Polacy równają do reszty rozwiniętych krajów i akceptują prawdę, że to nie kwestia stanu środków na koncie, ale stylu życia, pragmatycznego podejścia do przemieszczania się w dużym mieście, wzorców spędzania wolnego czasu itd.
Rower mówi dziś coś innego: jestem eko i wspieram zrównoważony rozwój. We Wrocławiu obejrzeć można dzieło pary Chińczyków Pido&Pao, którzy zbudowali parę rowerów zdolnych pomieścić na przyczepkach samowystarczalne mikrośrodowisko do życia. Na jednym rowerze mieści się domek (ze zlewem, zbiornikiem wody, piecykiem, meblami), zaś na drugim – miniogród z rozkładaną trawą i krzewami. Z kolei niemieckiej parze artystów Folke Köbberling&Martin Kaltwasser zajęło trzy miesiące, by z części z rozebranego samochodu marki Saab złożyć dwa w pełni funkcjonalne rowery. Symboliczne transformersy na miarę współczesnych miejskich ruchów.
Sprawa nieco się komplikuje, gdy już wprawdzie wiemy, że chcemy jeździć rowerem, ale nie wiemy jakim.