Przed sklepem z pamiątkami w miasteczku Levanger wołają o pomstę do nieba – lub szydercze zdjęcie, w sam raz na internetowy mem – plastikowe „hełmy wikingów”. Obrazoburczo rogate, z flagą Norwegii niczym herbem rodowym nad czołem. Cynizm sprzedawcy wydaje się bezgraniczny, nie ma przecież chyba – a przynajmniej wydaje się, że być nie powinno – Norwega, który nie wiedziałby, że wikingowie hełmów z rogami nie nosili. Rogi wikingom przyprawił, za przeproszeniem, Richard Wagner na użytek opery „Walkiria” (1870 r.), bo hełmy zwykłe, gładkie, w stylu saskim, wydały mu się jak na wikingów zbyt grzeczne. Rogi miały im dodać grozy i agresywności. Zabieg tym bardziej trąci hucpą, że na hełm nie mógł sobie pozwolić w tamtych czasach niemal nikt poza garstką bogatych jarlów. Kosztował znacznie więcej niż włócznia, miecz i tarcza liczone razem.
W nieodległym Stiklestad, gdzie 29 lipca 1030 r. poległ król Olaf II Haraldsson, na pamiątkę tego wydarzenia odbywa się co roku kilkudniowy festiwal i odgrywane są historyczne spektakle teatralne. Wieczorem przed amfiteatrem zbierają się tu tłumy i wielu młodych Norwegów udaje rogatych wikingów. Wydaje się, że prawda historyczna obchodzi ich mniej niż powab mitu. Mitem jest hełm wikingów z rogami, mitem – założycielskim – jest świętość i boska misja Olafa II. Norwegowie nie mają wyboru, są zakładnikami tej baśni. Od śmierci Króla Królów w bitwie liczy się początek dzisiejszej Norwegii, jej tożsamości jako narodu.
Święty nieświęty
Jako powiernik imienia, świętujący 29 lipca, w rocznicę śmierci Olafa II Haraldssona, zostaję zaproszony na historyczny spektakl, grany co roku kilkaset metrów od miejsca zgonu świętego, gdzie stanął kościół. To największy w Skandynawii teatr pod otwartym niebem, z miejscami siedzącymi na 5400 osób, mogący jednak pomieścić – i tak się zdarza – około 20 tys.