Jakie są dziś ziemie zachodnie, które przed blisko 70 laty znalazły się w obecnych granicach Rzeczpospolitej? Jak żywioł polski wymościł się i odnalazł na terenach, które przez stulecia znajdowały się w kręgu kultury pruskiej i niemieckiej? Na wędrówkę po nich przez całe wakacje zaprasza Ziemowit Szczerek, laureat literackiego Paszportu POLITYKI, w ramach 18 już Półprzewodnika POLITYKI.
***
Jeździłem po Jeleniogórszczyźnie i oglądałem pejzaż kulturowy po apokalipsie. Słowem: postapokalipsę oglądałem. Ale w tej postapokalipsie nie było już niczego strasznego. Kiedyś – owszem. Teraz – już tylko sielskość, co z tego, że w postapokalipsie. Zielono było, cicho, spokojnie. Co z tego, że tkanka, która narosła na tym kościotrupie dawnej niemieckiej krainy, była pokraczna i niedoskonała. Co z tego, że stary i zmurszały kościotrup Niederschlesien nadal był piękniejszy niż świeży, lecz kostropaty naskórek Dolnego Śląska. Trudno.
Nikt nie mógł oczekiwać, że będzie inaczej. Każdy, kto znał wsie między Częstochową a Kielcami czy między Łuckiem a Lwowem, musiał wiedzieć, że ich mieszkańcy, przesiedleni na poniemieckie ziemie, nie stworzą czegoś powyżej swoich sił. Że nie ma szans, nie staną się ni stąd, ni zowąd Niemcami. Bo to Niemcy stworzyli Niederschlesien, a ci przybysze, ci przesiedleńcy stworzyli Świętokrzyskie i Wołyń. I że w najlepszym razie mogą właśnie je w Niederschlesien odtworzyć. I odtwarzali, i ten miszmasz polskich regionów nałożony na Niederschlesien.
Niemcy robili tutaj głównie za upiory albo – w najlepszym razie – za tajemniczą, nieco demoniczną rasę, która zaczyna, jak się tu mówi, wracać po swoje.