Największy hiszpański przebój kinowy ostatnich lat „Ocho apellidos vascos” (Osiem baskijskich nazwisk) z 2013 r. opowiada o pełnym wzajemnych uprzedzeń i komicznych nieporozumień spotkaniu chłopaka z Andaluzji z dziewczyną z Kraju Basków. Jedna ze scen dzieje się w restauracji. Kelner wylicza: dziś mamy fasolę, dorsza, kalmary, morszczuka, kraba i stek wołowy. „Poproszę kalmary” – mówi Andaluzyjczyk. „To nie są dania do wyboru” – uświadamia go baskijska narzeczona. – „To nasza dzisiejsza kolacja”.
W gagu nie ma wiele przesady. W całej, słynącej z dobrego jedzenia, Hiszpanii wszyscy wiedzą, że najlepiej i najobficiej jada się w Kraju Basków. Wiedzą o tym zresztą nie tylko Hiszpanie, bo kuchnia tego niewielkiego regionu uważana jest dziś za jedną z najlepszych na świecie.
A to wszystko dzięki grupie kucharzy, którzy w latach 70. dokonali na stołach rewolucji, podobnej do tej, która dziś dzieje się w Polsce.
Gdzie dziś zjemy?
Siedziba Partii Socjalistycznej (PSOE) w położonym kilkanaście kilometrów od San Sebastian miasteczku Zarautz mieści się w zabytkowym budynku w centrum starówki. Na dole jest bar, a główna sala na pierwszym piętrze bardziej przypomina salę restauracyjną niż biuro. Są tu długie stoły, na półkach leżakuje wino, a w pomieszczeniu obok mieści się kuchnia. – Często spotykamy się przy wspólnym posiłku – mówił mi przewodniczący tutejszych socjalistów Patxi Elola. – Jedzenia nigdy się nie zamawia, gotujemy sami.
Zwyczaje socjalistów z Zarautz to w Kraju Basków żaden ewenement. Mówi się, że liczącego niewiele ponad 2 mln mieszkańców regionu nie da się zrozumieć, nie wnikając w temat jedzenia. Śmieją się z tego sami Baskowie, którzy za własny zestaw pytań fundamentalnych uznają: „Skąd przychodzimy, dokąd idziemy, gdzie dziś zjemy?