Dlaczego w Stanach nie mogłoby dojść do zamordowania satyryków politycznych w redakcji gazety? Odpowiedź jest prosta: ponieważ prawie wszyscy zostali ze swoich redakcji zwolnieni – komentarz o takiej treści 8 stycznia narysował Tedd Rall, jeden z najbardziej znanych, ale także kontrowersyjnych amerykańskich współczesnych rysowników politycznych. Rall, który słynie z ostrego pióra, ale także ciętego języka i podróżowania na własną rękę po Afganistanie, wytknął także hipokryzję czołowym amerykańskim tytułom solidaryzującym się z „Charlie Hebdo”. Twórca sporządził małe zestawienie, z którego wynika, że nawet takie nobliwe i „solidarne” tytuły, jak „The New York Times”, „Wall Street Journal” czy „Time” nie mają w swoich redakcjach rysowników politycznych – kupują rysunki i komiksy z tzw. syndykatów prasowych, co sprawia, że większość satyryków z Nowego Świata to po prostu freelancerzy. Z kolei w syndykatach prasowych satyra polityczna nie sprzedaje się tak dobrze jak luźniejsze tematy.
Raport Herblouck Foundation z 2011 r. pokazuje, że rysunek i komiks prasowy (tzw. editorial cartoons), tak istotny dla amerykańskiej kultury i tożsamości, dosłownie znika w oczach. Jeszcze na początku XX w. amerykańskie dzienniki zatrudniały na stałe w redakcjach łącznie ok. 2 tys. rysowników. Dziś ta liczba wynosi… 40! Jak to możliwe? Kryzys prasy i migracja czytelników do sieci to tylko częściowe wytłumaczenie. O wiele większe znaczenie ma narastająca przez lata polityczna poprawność. Jeden głupi rysunek i a nuż ktoś się obrazi, nie da reklamy lub skieruje sprawę do sądu.
Czasem jest to ostrożność aż do przesady: wiele amerykańskich tytułów i serwisów, pisząc o sprawie „Charlie Hebdo”, nie pokazywało swoim czytelnikom kontrowersyjnych okładek pisma, zadowalając się jedynie opisami treści karykatur.