Przerdzewiałe latarnie przechylają się ciężko nad zatoką, jakby zaraz miały się przewrócić. Masywne niegdyś, żelbetonowe nabrzeże, które przed laty oświetlały, jest pogruchotane i zapadnięte, częściowo skryte już pod lustrem wody. Wygląda, jakby – miażdżąc wszystko na swej drodze – przeszła po nim Godzilla, właśnie tu wynurzywszy się z oceanu, zwabiona światłami Kioto. Zniszczenia spowodował kataklizm z 1995 r., znany jako Wielkie Trzęsienie Ziemi w Hanshin (rejon wyspy Honsiu). Japończycy pozostawili ten fragment portu nieodbudowany, by pamiętać. Zginęło wtedy 6,5 tys. osób.
Niemal trzykrotnie więcej ofiar pochłonęła tragedia z 2011 r. W wyniku wstrząsów tektonicznych i wywołanego przez nie tsunami o 40-metrowej fali doszło wtedy do awarii elektrowni atomowej w Fukuszimie, efektem było ciężkie skażenie środowiska. Uszkodzeniu uległ ponad milion budynków w północno-wschodniej Japonii, z czego 127 tys. kataklizm dosłownie zrównał z ziemią. 4,4 mln domostw zostało odciętych od prądu, a 1,5 mln – od bieżącej wody.
Dla Japończyków były to największe tragedie od czasu drugiej wojny światowej. A także impulsy do gruntownej rewizji swego podejścia do energetyki i urbanizacji, wzmocnione świadomością, że kraj ten będzie w przyszłości jeszcze bardziej narażony na kataklizmy wywołane siłami przyrody. Zmiany klimatyczne grożą bowiem nie tylko podniesieniem lustra oceanu, a co za tym idzie zalaniem części tego wyspiarskiego kraju, ale także nasileniem niebezpiecznych anomalii pogodowych, w tym częstszych i gwałtowniejszych niż dotąd tornad i tajfunów.
Nieprzypadkowo zatem właśnie w Kioto, jeszcze częściowo zrujnowanym – dwa lata po Wielkim Trzęsieniu Ziemi – podpisane zostało w 1997 r.