Trudno po takim meczu zejść na ziemię. Wprawdzie piłkarze ręczni przyzwyczaili do tego, że walczą do końca, ale nawet przy ich zawziętości i uporze – są granice.
Kto przypuszczał, kilka minut przed końcem, że te cztery gole przewagi Hiszpanów da się odrobić? To się mogło zdarzyć z jakimś nieopierzonym zespołem, ale przeciw takim wyjadaczom, jak Hiszpanie? Wolne żarty. A jednak.
Akcje, które w ten niedzielny wieczór zapewniły Polakom dogrywkę, a potem zwycięstwo, będą powtarzane do znudzenia. I dobrze, bo chce się je oglądać w kółko.
Występ Michała Szyby – prawego rozgrywającego, który w reprezentacji debiutował zaledwie półtora roku temu i do tej pory średnio zdobywał jedną bramkę na spotkanie (a Hiszpanom rzucił ich 8) – to będzie wabik, na jaki trenerzy mogą łapać młodych zdolnych. Po prostu powiedzą: poświęć się, daj z siebie wszystko, a być może któregoś dnia i ty będziesz takim Szybą, gdy cały świat szczypiorniaka patrzy.
Okoliczności, w jakich Polacy ten brąz wyszarpali, z pewnością trochę osłodzi im gorycz porażki z Katarem – przedziwną reprezentacją, złożoną ze zbieraniny piłkarzy z całego świata, którzy za petrodolary zaśpiewają z dłonią na sercu dowolny hymn.
Ten półfinał nieszczególnie się Polakom udał. Świadczy o tym choćby to, że najlepszym zawodnikiem spotkania wybrano bramkarza – bośniackiego Katarczyka, Danijela Saricia. Ale nie można przejść do porządku dziennego nad tym, że sędziowie nie pozwalali, by pupilkom szejków stała się krzywda.
Mam do szczypiornistów szczególny sentyment. Z bliska oglądałem, jak w 2007 roku zdobywali w Niemczech srebro mistrzostw świata, wyciągając z niebytu tę dyscyplinę sportu.