Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Ludzie i style

Szyba nie pęka

Polska–Hiszpania: Trudno po takim meczu zejść na ziemię

Qatar 2015 / Facebook
Mamy medal. Mistrzowie świata pokonani, rezerwowy bohaterem, beznadziejność kwestią względną. Takie scenariusze to tylko ze szczypiornistami.

Trudno po takim meczu zejść na ziemię. Wprawdzie piłkarze ręczni przyzwyczaili do tego, że walczą do końca, ale nawet przy ich zawziętości i uporze – są granice.

Kto przypuszczał, kilka minut przed końcem, że te cztery gole przewagi Hiszpanów da się odrobić? To się mogło zdarzyć z jakimś nieopierzonym zespołem, ale przeciw takim wyjadaczom, jak Hiszpanie? Wolne żarty. A jednak.

Akcje, które w ten niedzielny wieczór zapewniły Polakom dogrywkę, a potem zwycięstwo, będą powtarzane do znudzenia. I dobrze, bo chce się je oglądać w kółko.

Występ Michała Szyby – prawego rozgrywającego, który w reprezentacji debiutował zaledwie półtora roku temu i do tej pory średnio zdobywał jedną bramkę na spotkanie (a Hiszpanom rzucił ich 8) – to będzie wabik, na jaki trenerzy mogą łapać młodych zdolnych. Po prostu powiedzą: poświęć się, daj z siebie wszystko, a być może któregoś dnia i ty będziesz takim Szybą, gdy cały świat szczypiorniaka patrzy.

Okoliczności, w jakich Polacy ten brąz wyszarpali, z pewnością trochę osłodzi im gorycz porażki z Katarem – przedziwną reprezentacją, złożoną ze zbieraniny piłkarzy z całego świata, którzy za petrodolary zaśpiewają z dłonią na sercu dowolny hymn.

Ten półfinał nieszczególnie się Polakom udał. Świadczy o tym choćby to, że najlepszym zawodnikiem spotkania wybrano bramkarza – bośniackiego Katarczyka, Danijela Saricia. Ale nie można przejść do porządku dziennego nad tym, że sędziowie nie pozwalali, by pupilkom szejków stała się krzywda.

Mam do szczypiornistów szczególny sentyment. Z bliska oglądałem, jak w 2007 roku zdobywali w Niemczech srebro mistrzostw świata, wyciągając z niebytu tę dyscyplinę sportu.

Reklama