Ludzie i style

Folw@rk zwierzęcy

Fenomen internetowego zoo

Basement Cat (kot piwniczny) kontra Ceiling Cat (kot spoglądający przez dziurę w suficie) – lol-kocia alegoria dobra i zła. Basement Cat (kot piwniczny) kontra Ceiling Cat (kot spoglądający przez dziurę w suficie) – lol-kocia alegoria dobra i zła. AN
George Orwell, gdyby żył, zilustrowałby dziś „Folwark zwierzęcy” memami, a pod naciskiem wydawców zapewne dołożyłby jakiś wątek o kotach. 60 lat temu jego knury, owce i psy służyły do opisu człowieka. W fenomenie internetowego zoo chodzi mniej więcej o to samo.
Hit sieci – zdjęcie łasicy lecącej na grzbiecie dzięcioła i jego „memowe” wariacje.Martin Le-May, AN (2)/• Hit sieci – zdjęcie łasicy lecącej na grzbiecie dzięcioła i jego „memowe” wariacje.
Gwiazda internetu Grumpy Cat, czyli zrzędliwa kotka.AN Gwiazda internetu Grumpy Cat, czyli zrzędliwa kotka.
Napój z wizerunkiem Grumpy Cat.AN Napój z wizerunkiem Grumpy Cat.
Jedna z absurdalnych rad Advice Doga: „Do mycia zębów użyj cegły”.AN Jedna z absurdalnych rad Advice Doga: „Do mycia zębów użyj cegły”.

A wtedy rzekł Bóg: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi”. W biblijnej Księdze Rodzaju nie ma nic o lol-kotach, ani słowa o stworzeniu, co wabi się Pieseł, ani słowa o Raptorze-filozofie, Forfiterze albo o sowie, która pyta: „O rly?”. Tylko dlatego, że nie było wtedy internetu. W wirtualnym świecie pierwsi ludzie i ich potomkowie podporządkowali sobie faunę zupełnie jak w realu. Z tą różnicą, że w jednym przypadku zwierzyna mówi ludzkim głosem każdego dnia, a w drugim – jedynie w wigilijną noc.

Przypadek najnowszy: łasica leci na grzbiecie dzięcioła. Taki właśnie obrazek, niezwykły skądinąd, uchwycony kilka tygodni temu przez brytyjskiego fotografa amatora Martina Le-Maya, stał się, jak to mówią, hitem sieci. Le-May miał też swoje pięć minut w telewizjach, opowiadał w nich o nieprawdopodobnej w przyrodzie scenie, której był świadkiem: dzięcioł został zaatakowany przez małą łasicę, akurat gdy zaczął wzbijać się w powietrze. Kilkusekundowa przejażdżka na ptasim grzbiecie zakończyła się upadkiem – dzielny dzięcioł zrzucił napastnika i pofrunął dalej. Zapewne piękną narracją do tej opowieści posłużyłaby Krystyna Czubówna, szybko jednak obrazkowa historia i jej autor przestali się liczyć. Jeszcze tego samego dnia na grzbiecie łasicy (wciąż leżącej na grzbiecie dzięcioła) pojawiła się polityczna satyra w osobie Władimira Putina, przeklejonego ze słynnej sesji na koniu (z nagim torsem). Po Putinie był jeszcze Gandalf, Kim Dzong Un, John Travolta i Miley Cyrus. Jeden z twitterowiczów opatrzył zestaw fotomontaży wyznaniem: „Oto dlaczego, ludzie, kocham internet”.

Ja byh kciał czizburgera

Trudniej wyjaśnić, dlaczego internet kocha koty – to one, i to mniej więcej od dekady, pozostają królami i maskotkami wirtualnego świata. Nie lwy, najczęściej zwykłe dachowce. Tak zwane lol-koty (dokładniej lolcats), czyli memy ze śmiesznymi zdjęciami tychże oraz podpisami w pokracznej wersji angielszczyzny (tzw. lolspeak), dawno przeszły do klasyki obrazkowego folkloru w sieci. Zaczęło się od słynnego, absurdalnego „I can has cheezburger?”: kot z głupawą miną zdawał się mówić coś w stylu „Ja byh kciał czizburgera” (niepoprawność celowa). Za nim pojawiły się dziesiątki innych, w mniej lub bardziej nonsensownych stylizacjach, wśród nich takie ciekawostki jak para: kot spoglądający przez dziurę w suficie (Ceiling Cat) i kot piwniczny (Basement Cat) – lol-kocia alegoria dobra i zła, nieba i piekła, Boga i diabła. Z kilkuletnim opóźnieniem doczekaliśmy się też rodzimej, całkiem udanej wersji tego zjawiska. Pod koniec 2011 r. polski internet szturmem wzięła kotka rasy british shorthair z podpisem: „Co ja pacze?” i kolejnymi wariacjami w podobnej formule językowej („co ja sucham?”, „co ja czymam”... etc.). Lol-mowa „paczacza” zadomowiła się nie tylko jako wirtualny slogan wyrażający zdziwienie, ale trafiła też do reklamy, a nawet zainspirowała społeczników pośredniczących w adopcji kotów niewidzących („Ja pacze sercem”).

Choć wskutek kociej dominacji inne zwierzęta zostały skazane na role drugoplanowe, odnalazły się w nich nie mniej efektownie. Osobnym fenomenem pozostaje cały zbiór tzw. advice animals, czyli zwierząt, które służą ludziom dobrymi radami. Pierwsza była głowa szczeniaka labradora wkomponowana w kolorowy kalejdoskop – pierwotnie był to sympatyczny żart z forum internetowego, odpowiedź na pytanie o to, jak to jest całować się dziewczyną. Inni internauci nieco później wykorzystali psiaka do swoich niecnych celów, zaczęli dokładać do obrazka kilka zdań życiowych porad, najczęściej nieprzyzwoitych, często wręcz obleśnych. Advice Dog – właśnie taką ksywką ochrzczono go w 2009 r. – stał się bohaterem sieci. „Potrzebujesz kasy? Obrób staruszkę”, „Kochaj swojego sąsiada, bzykaj jego żonę”, „Oblej się benzyną, zapal cygareta” – to najgrzeczniejsze wskazówki, jakimi służył ludziom. Wielu odpowiadało: ohyda. Ale przecież każda generacja ma swój plugawy dowcip – w latach 50. w USA popularne były paskudne żarty z ludożerstwa, po tym jak złapano Eda Geina, znanego kanibala modercę. A w latach 70. choćby dowcipy na temat martwych dzieci i… żaby w blenderze („Małe, zielone, robisz pstryk i jest czerwone”).

Advice Dog, wyśmiewający rzesze ludzi szukających w sieci szybkich recept, które miałyby odmienić ich życie, był nawet bardziej uniwersalny i umocowany socjologicznie. Znalazł też naśladowców, m.in. Szalonego Wilka (Insanity Wolf: „Nazywasz to kidnapingiem, a ja mówię – nieoczekiwana adopcja”), Paranoidalną Papugę (Paranoid Parrot: „Mam nowe zaproszenie od znajomego na Facebooku. Stalker?”), Bogatego Kruka (Rich Raven: „Potrzebuję nową ładowarkę do iPhone’a. Zamawiam w Apple”) i przede wszystkim wyjątkowo ludzkiego Społecznie Nieprzystosowanego Pingwina (Socially Awkward Penguin: „Nauczyciel nie przyszedł dziś na lekcję. Żartem mówię: »Chyba nie żyje«. I okazuje się, że naprawdę umarł”). Z tego gatunku wywodzi się też naprawdę znakomity Raptor-filozof (Philosoraptor), uchwycony w pozie mierzenia się z intelektualną szaradą: „Gdyby złożyć Lil Wayne’a i Lil Johna (znani raperzy) w jedno... czy w efekcie powstanie pełnowymiarowy John Wayne?”. Albo: „Jakim cudem... jest Boże Narodzenie w bajce o Flinstone’ach?”. I jeszcze jeden: „Skoro wegetarianie tak bardzo kochają zwierzęta, to czemu zjadają im jedzenie?”.

Oferta taka nie do odrzucenia

Zbiorowa elektroniczna fascynacja gadziną zaczęła się dość psychodelicznie i wcale nie od ziomków Filemona i Bonifacego. Na początku bohaterami sieci były na przykład borsuki, robiące przysiady w rytm zapętlonego techno ze słowami „badger”, „mushroom” i „snake”. Stworzona w 2003 r. przez Brytyjczyka animacja, podobnie jak równie obficie umoczone w LSD przygody Jednorożca Charliego, to dziś dinozaury internetu, stworzenia, które nie zabrały się na internetową Arkę Noego, gdy świat zalał potop memów. Zaś jeśli o nich (memach) mowa, pionierskie szlaki dla kotów przecierała sowa. Trudno uwierzyć, ale od pierwszego zdziwienia, jakie wszyscy przeżywaliśmy, widząc rozdziawiony dziób puchacza śnieżnego i podpis: „O rly?”, minęło już prawie 10 lat. Mem „O rly?” (czyli: Oh, really? – Doprawdy?), swego czasu gremialnie przeklejany jako satyryczny komentarz do cudzego, mało odkrywczego, za to np. śmiertelnie poważnego wpisu na forum, najczęściej sprawdzał się lepiej niż cięta riposta słowna.

Sowa doprawdy przygotowała nas na nadejście kolejnego osobliwego gatunku w internetowym zoo. To Doge (nie dog), pies japońskiej rasy shiba, otoczony śmiesznymi, kolorowymi, często zupełnie bezsensownymi tekstami, pisanymi koniecznie comic sans, czyli najbardziej obciachową czcionką świata. Teksty, trzeba przyznać dość zgrabne w swojej całej absurdalności, miały opisywać monologi wewnętrzne bohatera, jego natłok infantylnych myśli i próbę wyrażenia ich po ludzku. Polską odpowiedzią na Doge’a stał się Pieseł i, tak jak jego pierwowzór, sławę zdobywał niczym tabloidowe tytuły wśród oznak szoku i niedowierzania (dziś 285 tys. fanów na Facebooku). Jedno i drugie w pełni uzasadnione. Wystarczy zerknąć na łepetynę Piesła (Pieseła?) dorobioną Don Corleone w kultowej scenie z „Ojca chrzestnego”. Obok wszechobecnego „wow” czytamy: „oferta taka nie do odrzucenia”, „taka przysługa”, „okaż oszanowanko”, „rodzina taka ważna” i „don piesełone”.

Jak widać, ta i inne przywołane internetowe antropomorfizacje świata zwierząt dokonują się dziś już w totalnym oderwaniu od prawdy o faktycznej naturze poszczególnych gatunków (no bo jak to: pocieszny labrador i te wszystkie brzydkie rzeczy?). Nadinterpretacja ich zachowań i przypisywanie ludzkich cech są oczywiście stare jak świat, podobnie jak przekonanie, że do wielu rodzajów satyry zwierzęta nadadzą się bardziej od człowieka. Ale kto mógł lepiej sparodiować narkotykowe przygody aktora Charliego Sheena niż słoń czy niedźwiedź mówiący w śniegu udającym biały proszek: „Kur… kocham kokainę!”. Ile musiałby się naprodukować komik, by wyśmiać plan Baracka Obamy, który przed dwoma laty rozdawał telefony komórkowe ubogim mieszkańcom USA, tak skutecznie jak Doge, nasz Pieseł? A co mamy na perypetie polskiego naukowca? Z cyklu lol-kotów: „Jestę kotę jak również doktorantę”. Prawie jak u Orwella.

Ciekawe jest jednak inne zjawisko, związane z lokalnymi hybrydami globalnych memów, m.in. tych zwierzęcych. Ich popularność wcale nie prowadzi do kulturowej homogenizacji – ich bohaterowie dobrze adaptują się w lokalnych warunkach i kolejnych cyberwioskach, często porzucając pierwotny sens i oryginalne pochodzenie. Tak było choćby z kotem paczaczem.

Terror słodkości

Oczywiście internetowe kociarstwo ma nie tylko oddziaływanie memotwórcze. Zarówno w mediach społecznościowych, jak i największych portalach informacyjnych nie ma dnia bez galerii słodkich futrzaków w cukierkowych pozach. To z kolei – jak dowodzą badacze – wpisuje się w nieustającą ludzką potrzebę obcowania z czymś, co w języku polskim nie ma precyzyjnie oddającego ten sam sens odpowiednika. Chodzi o cuteness, czyli właśnie słodkość i błogość, którą wywołują zdjęcia kociąt, szczeniąt czy małych dzieci. Na tej samej zasadzie wyobraźnię milionów zdobył kiedyś Walt Disney, analogicznie komercyjny sukces osiągnęła marka Hello Kitty (tu także cały rozkwit japońskiej kultury kawaii), ale też karierę w show-biznesie zrobiły postacie pokroju Justina Biebera czy Britney Spears. Wracając do memów, pamiętacie wielką internetową karierę leniwców sprzed bodaj dwóch lat? Klasyka słodkości. „»Cuteness« – słodkość – to dziś dominująca wartość estetyczna w globalnej konsumpcji” – pisze w swojej pracy prof. Sianne Ngai, naukowiec z Uniwersytetu Stanforda.

Potencjał finansowy zwierzęcych memów został już dostrzeżony przez rynek, i to nie tylko reklamowy, lecz również filmowy. Polski przykład: aligator z przezabawnego filmiku, na którym mocował się z nim polsko-amerykański kajakarz, nagrywający na Florydzie swoje przygody dla szwagra. „Gary muwałt”, „gierary hir”, „patrz, jaka franca” – sześć lat temu wszyscy pękaliśmy ze śmiechu, słysząc „ponglish” kamerzysty w obliczu „Forfitera”. Tak też powstała marka o tej samej nazwie, z logo nawiązującym do Lacoste. Aligator nie jest specjalnie cute, ale chodzi o jego komercyjne przetworzenie.

Na zupełnie inną skalę podobny biznes kształtuje się w Stanach Zjednoczonych. Grumpy Cat, zwana u nas zrzędliwą kotką, zawdzięczająca genetycznemu defektowi swoją facjatę pełną dezaprobaty i politowania dla świata („Raz się bawiłam. To było okropne” – rzecze), zrobiła ze swojej właścicielki milionerkę. Profity reklamowe to jedno (powstały napoje, kawy i koszulki z wizerunkiem Grumpy), ale w ubiegłym roku stacja Lifetime wyświetliła film familijny z udziałem zrzędliwie wyglądającej kotki. Kontrakt opiewał na 4 mln dol.

W USA część zwierzęcych bohaterów memów ma swoich agentów. Lil Bub – inna kotka z genetycznym defektem, w wyniku którego ma wiecznie optymistyczną minę, dorobiła się własnej kolekcji ubrań, biżuterii, a nawet… własnego talk-show na kanale YouTube. Pierwszym gościem Bub była Whoopi Goldberg. Rozmowa odbywała się przez tłumacza.

Internetowy folwark zwierzęcy dostarcza czasem zupełnie nieoczekiwanych, za to bardzo zabawnych inspiracji. To dzięki niemu powstał jeden z muzycznych hitów ubiegłego roku „What Does The Fox Say?”. Członkowie duetu przyznawali, że napisali go właśnie pod wpływem memów, których bohaterami są zwierzaki. Tak przyszła kolej na lisa. Aż dziw bierze, że u nas nie powstała jeszcze piosenka o pewnym parzystokopytnym stworzeniu z rodziny wielbłądowatych. Kończąc sucharkiem z „Familiady”: „Więcej niż jedno zwierzę to…?”. „Lama!”.

Internet to zwierząt reklama.

Polityka 14.2015 (3003) z dnia 30.03.2015; Ludzie i Style; s. 114
Oryginalny tytuł tekstu: "Folw@rk zwierzęcy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną