Ekonomiczne problemy Grecji stały się właśnie symbolem kryzysu unijnego Południa. Ateńskie władze dolewały oliwy do ognia, odmawiając spłaty zaciągniętych kredytów. Z takiego obrotu spraw cieszyli się eurosceptycy, ale nie tylko oni. Problemy Grecji leczyły nas wszystkich z kompleksu ubogich krewnych Zachodu. Zainteresowanie sytuacją finansową kraju Hellenów wzrosło jeszcze po ostatnich wyborach parlamentarnych. – O Grecji znów się mówi, dzięki Syrizie – twierdzi Kostas Georgakopulos, muzyk, dyrektor artystyczny wrocławskiego festiwalu Avant Art. – Po raz pierwszy w powojennej historii Europy Zachodniej rządzi ugrupowanie, które jest raczej ruchem społecznym niż partią polityczną. Może oni właśnie wyznaczyli kierunek dla tej biednej, spróchniałej Europy? Nie jestem socjalistą, brzydzę się polityką, ale jestem dumny, że to się tam teraz dzieje.
Nic dziwnego, że polityka nie kojarzy się Georgakopulosowi zbyt dobrze. Sam jest synem jednego z 14 tys. uchodźców, którzy w całkowitej tajemnicy zasiedlali opuszczone powojenne miasta Dolnego Śląska i Pomorza Zachodniego. Imigranci przez lata nie mogli mówić, kim są. Zaczęli więc śpiewać.
Nie jest to historia, która przystaje do szarego obrazu stalinowskiej Polski, ale jeszcze w latach 40. komuniści wyciągnęli rękę do greckich partyzantów, pokonanych w wojnie domowej. Pod osłoną nocy i w całkowitym sekrecie organizowano im transport do krajów demokracji ludowej. Ze względu na politykę „trzeciej drogi” jugosłowiańskiego przywódcy Josipa Broza-Tito morska przeprawa była najpopularniejszą drogą ucieczki. – Wiodła z portów albańskich przez Morze Śródziemne i kanał La Manche do Polski – tłumaczy Sebastian Górski, który pisze pracę doktorską o greckiej imigracji na Dolnym Śląsku.