W latach 30. w Stanach Zjednoczonych odpowiedzialny za planowanie przestrzenne Robert Moses projektował drogi ekspresowe na Long Island. Nic ich na starych fotografiach nie wyróżnia. Wiadukty zostały jednak specjalnie zawieszone nisko, więc bez problemu mogły pod nimi przejechać tylko samochody osobowe, należące do wyższej klasy społecznej. Nowojorskie autobusy z biedniejszą, przeważnie czarnoskórą, ludnością musiały się kierować w weekendy na inne, publiczne plaże.
Od tego czasu, ze szczególnym nasileniem w latach 90., powstają projekty architektury wykluczenia. To drobne i opresyjne ingerencje w przestrzeń miejską, których ludzie początkowo nie zauważają albo nie rozpoznają funkcji, jaką pełnią. Bariery budowane są przez bogatsze klasy społeczne lub urzędników i kierowane przeciwko słabszym i mniej zarabiającym. – Gołym okiem się tego nie widzi. Dopiero z perspektywy bezdomnego, którym sam byłem, stało się to mocno odczuwalne – mówi Leszek Bór z Fundacji Barka, pomagający żyjącym na holenderskich ulicach Polakom wrócić do domu. Pracownicy socjalni często słyszą od nich, że czuli się w miastach Europy Zachodniej czy Ameryki Północnej jak zwierzęta. Rozwiązania przestrzenne w większych skupiskach ludzi w Polsce powoli zmierzają w tę samą stronę.
Kolce
Wmontowane w chodniki kolce czy zraszacze reagujące na ruch z pozoru wyglądają niewinnie. Jednak ich funkcja jest opresyjna i ściśle określona – nie pozwalają rozłożyć się bezdomnym pod prywatnymi i publicznymi budynkami Nowego Jorku czy Hamburga. Urządzenie rozpryskujące wodę zamontowano nawet na schodach prowadzących do katedry w San Francisco, co zresztą wywołało ostatnio falę protestów.
Zgodnie z zachodnim wzorem na dworcach kolejowych w Polsce i pod nowymi warszawskimi wiatami przystankowymi pojawiają się węższe, lekko wypukłe ławki.