Najlepszy design roku można poznawać na trzy sposoby: na maratończyka, średniodystansowca lub sprintera. Wybierając pierwszy wariant, trzeba kupić bilet do Mediolanu, decydując się na drugi – do Essen, a na trzeci – do Londynu.
Maratończycy główne zawody mają już za sobą. Ich trasa wiodła w połowie kwietnia przez hale mediolańskich imprez Saloni del Mobile oraz Milan Design Week. Najbardziej prestiżowa światowa parada przedmiotów. Himalaje wzornictwa. Blisko 40 hektarów powierzchni ekspozycyjnej oraz około 400 wystaw towarzyszących. To właściwie projektowy biathlon – tygodniowy bieg, liczący dziesiątki kilometrów wystawowych alejek, trzeba jeszcze połączyć z umiejętnościami poszukiwaczy złota, którym tu są najlepsze okazy designu. Drepcząc po Mediolanie, powinno się oczywiście mieć świadomość, że tutejszymi imprezami – przede wszystkim Saloni – rządzą pieniądze. Wystawiają się zatem głównie ci, których na to stać; najbogatsi producenci chcący sprzedać swoje produkty. Lepiej jest na Design Week, na którym stoiska wykupują organizacje rządowe i pozarządowe, stowarzyszenia i szkoły projektowe, niezależne biura wzornictwa.
Średniodystansowcy najchętniej wybiorą Essen, a konkretnie Red Dot Design Museum, działające na terenie nieczynnej kopalni Zollverein – to konkurencja na jakieś dwa dni wysiłku. Bieg po ładne wzory rozpocznie się 30 czerwca i potrwa niemal miesiąc. Zadanie: zapoznać się z ponad tysiącem produktów z całego świata, wyróżnionych przez specjalną kapitułę. Choć uhonorowani najchętniej mówią o nagrodzie, w gruncie rzeczy jest to raczej coś na wzór naszego dawnego polskiego znaku jakości Q; rodzaj prestiżowego stempla potwierdzającego, że produkt spełnia wysokie standardy projektowe (estetyczne, ekologiczne, funkcjonalne, jakościowe, nowatorskie itd.