Pearl Harbor wojny cyfrowej
Inwigilacja w internecie to dziś norma, ale jak się przed nią bronić?
Włamanie do agencji rządowej Office of Personnel Management miało miejsce, jak podał „Washington Post”, w grudniu ubiegłego roku. Amerykanie zorientowali się, że taki atak miał miejsce jakoby dopiero w kwietniu. Włamywacze – Amerykanie są niemal pewni, że działający na zlecenie chińskiego rządu – mogli wykraść dane osobowe co najmniej czterech milionów pracowników rządowych. W tym służące identyfikacji, niczym polski PESEL, numery ubezpieczenia społecznego (social security).
Według ekspertów to ci sami sprawcy, którzy okradli z danych specjalizujące się w ubezpieczeniach i opiece zdrowotnej firmy Premera i Anthem. Premera przyznała, że mogła utracić zapisy dotyczące 11 mln klientów, z kolei Anthem przechowuje w swojej bazie około 80 mln numerów ubezpieczenia społecznego obywateli USA.
Skala inwigilacji może jeżyć włos na głowie, zwłaszcza że nie jest to pierwszy głęboki cios w rządowe bazy danych USA – choć zdecydowanie największy wykryty w historii zero-jedynkowych zimnych wojen.
Wielka ofensywa chińskich hakerów na rządowe bazy danych zaczęła się co najmniej na początku ubiegłego roku; z różnym powodzeniem atakowali różne cele – w tym sieć Office of Personnel Management. Amerykanie mają też świeżo w pamięci skuteczną inwigilację sieci pocztowej Białego Domu przez hakerów z Rosji. Ich najbardziej spektakularnym łupem okazała się prywatna korespondencja Baracka Obamy.
To naturalne, że Amerykanie są zszokowani. Postrzegając się jako tradycyjna potęga militarna, odruchowo zakładają, że taki sam podział sił obowiązuje w cyberprzestrzeni. Tymczasem atak na bazy OoPM, biorąc pod uwagę skalę potencjalnych szkód, można śmiało porównać do klęski floty w Pearl Harbor.